nie ma potrzeby komentować ... obraz mówi sam za siebie
Musisz tak ciągle pisać...? No musisz....? Starasz się przez to udowodnić nam nasze smutne życie...? Nie rozumiem... Życie jest to bani...
przesadzono z epatowaniem czym? Czym ten film dla Ciebie epatował zbyt intensywnie?
Epatowaniem nazywam finał oraz wstawki między snem a jawą. Nie chciałem takiego zakończenia, nie trafia do mnie. Haneke pokazał, że nie potrafi się powstrzymać się przed umieszczaniem szokujacej przemocy w kazdym swoim filmie. W ,,Pianistce", ,,Funny games" - jak najbardziej popieram. Tutaj w ogole nie idzie to w parze z filmem, który miał być o kończącej się miłości dwojga staruszków.
Bardzo cieszę się, że Pan wie o czym miał być ten film i jak powinien się zakończyć. Inaczej odpowiedzieć nie potrafię.
Dodatkowo z czystej uprzejmości zamieszczam prostą definicję słowa epatować ze strony PWN-u:
epatować «celowo zadziwiać lub szokować czymś»
Może zareagowałam zbyt agresywnie, wynika to z moich osobistych doświadczeń z ludźmi o podobnym(?) podejściu do interpretacji co Pan. Moim faworytem jest komentarz na filmwebie o "Ptakach" Hitchcocka, że film zły i widać, że ptaki są sztuczne.
Ochłonąwszy, rozwinę swoją wypowiedź, by ta wymiana wiadomości stała się dyskusją, za która Pan już podziękował.
Gdy jesteśmy obserwatorami artystycznej działalności, warto wyjść ze skorupy swoich oczekiwań, przeświadczeń, przyzwyczajeń, upodobań i zastanowić się dlaczego twórca dzieła stworzył je takim jakie jest. W Pańskiej wypowiedzi kładziony jest duży nacisk na odbiorcę "nie chciałem", "nie trafia do mnie", narzucanie swoich oczekiwań itp. co do tematu i formy. W przypadku dzieła, w którym forma nie pasuje do treści, lub treść do formy, popierałabym taką krytykę. Jednak Pan nie popiera swoich tez argumentami innymi niż gust, a ja tych "błędów" nie widzę. Oczywiście w prywatnym rozrachunku można powiedzieć nie lubię takich tematów, nie podobają mi się takie dialogi, taka przemoc mnie szokuje, ale trzeba się zastanowić czy takie sądy wynikają z gusty czy z braków i niedociągnięć dzieła.
Ten film jest o kończącej się miłości dwojga staruszków, o różnicach pokoleniowych, o dumie, o opiece nad sparaliżowaną osobą, o obłędzie, o miłości, o partnerstwie w miłości, o problemach, które nie mają właściwego rozwiązania, o godności człowieka, o granicach miłości, o życiu starych ludzi, o umieraniu, o wpływie morderstwa na człowieka i tak wymieniać mogłabym jeszcze trochę.
Dla mnie niewłaściwym jest sprowadzanie treści tego filmu do zgrabnego sformułowania "kończąca się miłość dwojga staruszków" (istnieje jakiś trend do upraszczania postaci ludzi starszych do jednowymiarowych schematów zrzędliwego starucha, miłej, kochanej starszej osoby lub nosiciela historii). Właściwie czy ona się kończy? Czy Georges nie zabija Anne z miłości? Czy śmierć jest końcem miłości?
Żeby ten film był, tym czym jest dramatyczna, szokująca! scena przemocy jest konieczna. Gdyby nie ona film nie miałby kulminacyjnego momentu, Georges nie popadłby w obłęd, scena z gołębiem nie byłaby tak metaforycznie nacechowana, cała głębia dylematu głównego bohatera nie istniałaby, kwestia poszanowania ludzkiego życia(tego sprowadzonego do minimum) nie istniałby. Gdyby Georges nie zdobyłby się na odwagę, by zabić Anne film byłby jedynie o kończącej się miłości dwojga staruszków.
Sceny między jawą, a snem pozwalają na odsunięcie się od realistycznej strony życia bohaterów i poszukania sensu głębiej. To jest sygnał dla odbiorcy, by chwilę pomyślał nad tym co film oferuje, jakie pytania zadaje. Dają też oglądającemu chwilę wytchnienia od bolesnej, wolnej codzienności pary. Wprowadzają lekkość w głębokie tematy.
Mnie jak na razie nie znudziła fiksacja Hanekego na punkcie przemocy, więc nie będę mu jej odbierała.
Cieszę się, że ochłonęłaś, bo Twoja ostatnia wypowiedź jest bardzo interesująca i warto się do niej odnieść.
Przyznaję, ze trudno temu filmowi zarzucić większe błędy czy niedociągnięcia. Tak naprawdę widać, słychać i czuć, że zrobiony został przez dobrego reżysera i oparty jest na przyzwoitym scenariuszu. Tego nie można odmówić.
A jednak nie podoba mi się finał. Takie zakończenie historii nijak ma się do reszty filmu. Dla mnie wystarczającym aktem przemocy było uderzenie Anny przez męża. Byłą w tym ta rozpacz, ból, strach i nie było to to epatowanie (znów wracam od tego wyrazu, ale co tam). Śmierć na wskutek choroby byłaby lepszym rozwiązaniem. Tego będę się trzymał.
Wracając do reszty Twojej wypowiedzi. Nie uważam, że trzymanie się swojej skorupy jest błędne. Nie potrafię inaczej czytać żadnego filmu. W ,,Miłości" forma zgadza się z treścią, ale to połączenie i tak do mnie nie przemawia. Dla mnie - bo film ogólnie budzi zachwyt, lecz cóż mam poradzić na to, ze w mym subiektywnym odczuciu jest przeciętny?
Pytania z końca akapitu czwartego niezwykle trafne. Też je sobie zadawałem. Ale czy punkt kulminacyjny bł potrzebny? Taka kameralna historia radziła sobie bez żadnych efektów specjalnych, ba, nawet bez muzyki przez 90% filmu. Dlatego chciałem, by też kameralnie się skończyła. Sceny z gołębiem czy halucynacje tak samo, mogło sie bez nich odejść.
Ja mam takie zdanie, że film dziś to przede wszystkim subiektywne wrażenie, właśnie ta skorupa. Ja nie chcę z nie wychodzić. Dalej nie przedstawiłem szczegółowych, analitycznych argumentów, dlaczego mam problem z ,,Miłością". Takie miałem wrażenia po zobaczeniu i tak je oceniłem. Może po kolejnym seansie określiłbym się jaśniej? Mam wrażenie, ze Twoje podejście do sztuki jest bardziej obiektywne i to jak najbardziej szanuję. Ja pozostaję przy subiektywnej skorupie, którą, przyznaję, nieco rozbiłaś i otworzyłaś oczy na nowy punkt widzenia, za co dziękuję.
No proszę Panowie. Wasza wymiana zdań okazała się balsamem na me smutne serce, które już od dawna żyło w przekonaniu, że w tym kraju nie da się poróżnić kulturalnie z klasą. Brawa :)
Dziękujemy, Panie Gerardzie. Też podoba mi sie ta dyskusja.
PS: Po drugiej stronie konfliktu była kobieta:)