Oglądalam wczoraj kolejną powtórkę filmu Lyncha, o której mialam blade pojęcie - głównie wspomnienia z dawnych lat. Za to serial pamiętam świetnie. Niestety konfrontacja moich wspomnieniń z rzeczywistością była dość bolesna. Pomijając już brak Lary Flynn Boyle, która zastąpiła mało podobna amatorka i dziwną Sheryl Lee film był kiepskimi popłuczynami po rewelacyjnej serii tlewizyjnej. Akcja przydługa i nudnawa, napięcie sztucznie zbudowane....nawet Kyle McLychlan była dość niemrawy... Jedyne dobre - czyli pełen napięcia - sceny były z udziąłem demonicznego Boba....
"Ogniu krocz ze mną" nie tylko jest słabym filmem, ale w pewien sposób okalecza też serial, niszcząc całą tajemniczość, której mu nie brakowało...
I aktorów i reżysera przeorśło zadanie stworzneia tego swoistego prequelu. Akcja i dialogi zdają się wymuszone i zawiszone w próżni...jak mówiłam brak wartkiej akcji, który nie jest niczym wypełniony. A szkoda. Plusem jest cudowna muzyka Angelo Badalamentiego, która - na szczęście - nie została przetworzona ani w jakikolwiek sposób zmieniona!
Całkowita racja
Zgadzam sie z Tobą w 100%.Serial był niezwykły,tajemniczy,jedyny w swoim rodzaju. Aktorzy znakomicie dobrani.Kiedy obejrzałem film po prostu zwątpiłem.Kręcony był zupełnie gdzie indziej,zabrakło Lary Flynn Boyle,a jej następczyni była beznadziejna.Mogli się chociaż postarać o to ,by była podobna.Sheryl Lee też nie wypadla rewelacyjnie.Jedynie Bob był jak zawsze straszny.Kiedy przypomina mi się jego twarz przechodzą mnie ciarki.Muzyka oczywiście bez zarzutu.
Lynch swietnie potrafi budowac napiecie...
... wykorzystujac do tego wylacznie obrazy (czasami tez dzwieki). Ja przywiazuje jednak wage rowniez do scenariusza. A ten zupelnie mi sie nie podoba w Fire Walk With Me. Zatem mimo budzacych silne emocje scen, niczym z koszmarnego snu film nie zrobil na mnie dobrego wrazenia.
Dobrze,że BOB nadal potrafi straszyć..Bo czuło się momentami ten mocny dreszczyk emocji,który nijak się nie dało zatrzymać.Najgorszy był pocz. filmu,czyli do momentu zawiązania akcji bezpośrednio w miasteczku Twin Peaks...Choć lokalizacje wydały się być inne-zmienione,jak np. siedziba Harolda Smitha(wcześniej to lepiej rozwiązano).
Całość jest,jak ktoś tu napisał trochę odgrzana,brakuje świeżości,ale to było ryzyko wliczone w przedsięwzięcie i David Lynch musiał sobie z tego zdawać sprawę.
Na korzyść oceniam relacje łączące Jamesa i Laurę Palmer i mam tu w szczególności scenę rozmowy pod koniec filmu...
P.S.Za dużo było cięć,może z nimi całość wyglądałaby bardziej spójnie i znajomo.
Niektórzy żałują,że odcinków całego serialu było tylko 30,że zdecydowanie za mało.Wg mnie nienajgorzej by było,gdyby jego akcję zakończono wraz ze śmiercią Lelanda Palmera(lub ździebko później).A z kolei tego,że całość trwała dłużej,to wg mnie zakończenie choć dosyć efektowne,jest za krótkie i to zdecydowanie,w końcu ostatni odcinek serii powinien być nieco dłuższy,takie moje zdanie...I znów myśl,że szkoda,że to już koniec.eehh...:):(:):(:).Pozdr awiam...
P.S.2.Sceny strachu w filmie a jednocześnie sceny ukazujące relacje między Jamesem a Laurą poprawiły mi ogólny wizerunek filmu...Bo najważniejsze dla mnie jest,aby film wywarł na mnie wrażenie jakimś elementem swojego kunsztu,a tutaj tak właśnie się stało.
Można by być bezwzględnie krytycznym lub bezwzględnie pozytywnym recenzentem,ja zawsze wychodzę z założenia,że lepiej się cieszyć tym,co się ma(jeśli chodzi o ten konkretny przykład-film)...Bo przecież mogło być znacznie gorzej,a jest nieźle...Bo gdy się jest fanem kina(dobrego),to na wiele rzeczy można przymknąć oko,jesli ogólne wrażenie,pozostawione po danym filmie,jest pozytywne...A w tym konkretnym przypadku kieruję się własnym odczuciem oraz sam siebie sprawdzam,czy przypadkiem nie zostałem ozukany próbą zaoferowania mi gniotu.Bo sztuką jest nie tylko tworzenie czegoś wielkiego/wartościowego,jest nią również niekeidy ocieranie się(przypuszczam,że celowe-jak tu ma miejsce) o granice kiczu...