zdecydowanie polecam! widze wpływ Wielkiego Quentina na film.. ale moze sie myle:>> w kazdym razie poszczegolne epizody i historie wyrwane z calosci wpadają dokladnie tam gdzie ich miejsce, realia porażają a brutalnosc wgniata w krzesło. NIE ZOSTAWIA NIC do życzenia.
_<*^(@,@)^*>_
Hm.. nie przesadzałabym z Quentinem T. Też preferuje brutalność w swych filmach, ale w prześmiewczej, pastiszowej czy groteskowej formie. Lubi przesadzać.
*Miasto Boga* jest filmem poważniejszym i nie opowiada o jakichś tam gangsterach. Opowiada o młodocianych gangsterach, który istnieli naprawdę..
ok..
przepraszam za niedomówienie - przez swój komentarz rozumiałem formę, nie treść. nie wydaje mi sie tez aby brutalnosc w przykladowo reservoir dogs była ironiczna czy przesmiewcza, chyba ze mowisz o kill bill..
nie powiedzialem takze ze miasto boga nie jest poważne. nie wiem co jeszcze wytlumaczyć.. chyba każdy kto obejrzał film, wie że to film o mlodocianych gangsterach, ktorzy istnieli na prawde.
_<*^(@,@)^*>_
Okay. *Wściekłe psy* może nie. Ale taki sztandarowy *Pulp Fiction* jest jak najbardziej pogodnie opowiedzianym filmem.. albo *Kill Bill* właśnie.. tak mi się wydaje, ale nie znam się aż tak na tfurczości Quentina T. W czym dokładnie upatrujesz jego wpływ na *Miasto Boga*? Sory, że się tak dopytuję, ale osobiście nie rozumiem Tarantina, nie przepadam za nim, a *Miasto Boga* mnie urzekło.. dlatego czepiam się porównania. Chcę zrozumieć :)
Z porównania tych dwóch nurtów wyciągnęłam wniosek, że uważasz *Miasto Boga* za równie *wesołe* filmy jak te Tarantina. Mój błąd.
a wiec..
zaczne moze od oprawy muzycznej:) porownalem faktycznie miasto boga do pulp fiction. bo quentin ma wg mnie dosc dobry gust w dobieraniu muzyki do filmu, soundtrack do pulp fiction jest rownie fajny co sam film:) ..no iiii... pulp fiction jest bardzo latwo przyswajalne dla organizmu bo jest jak jeden duży teledysk. zachwycilem sie muzyką w miescie boga - i juz miałem jedno porównanie. dwa - Kostka - ten czlowiek (mały Ze) wygladal jak samuel l. jackson! trzy - klimat lat '70. to tez za sprawą muzyki głownie, ciuchów i narkotyków. a to takze kojarzy mi się z tarantino. bo wszystko, kazdy szczegół w pulp fiction, rekwizyt ma jakieś znaczenie i buduje ogólny klimat. to ze np travolta pali papierosa którego sam skręca albo to że słuchają Kool And The Gang w samochodzie, to jest takie dość nietypowe. to samo że chłopak w miescie boga sprowadza skądś tam fajne ciuchy i jest taki oldschoolowy, podczas gdy inni nie są. to ze tanczą na dyskotece przy jamesie brownie a nie przy Abbie.. takie rzeczy:) wiem, ze abby wowczas nie było i to porównanie jest nietrafione, tylko chciałbym wytłumaczyć pod jakim kątem porównałem te filmy. oba budują niesamowity klimat dla mnie przez właśnie takie drobne rzeczy jak zapalenie jointa, muzykę, fajne ubrania i dwa przekleństwa więcej.
swoją droga, kiedys wg takiego schematu porównałem Blow i poleciłem koledze.. obejrzał i mnie wyśmiał że to beznadziejny film i zupełnie nie ma klimatu. nie wiem, moze ma to jakieś glebsze podloze w psychice czlowieka:P bo bardzo chcialbym żyć w latach '70, sluchać owczesnej muzyki, ubierać się w ten sposob i jeździć starymi amerykańskimi samochodami.. i to jest właśnie to Fiction - ogladam film i chcialbym wejść w ekran, ale sie nie da i nigdy to nie bedzie mozliwe:/ i jesli oglądam jakiś film, który daje mi to odczuć, to czuje że tarantino maczał w tym palce, bo on jest dla mnie mistrzem tworzenia klimatu. rozumiem że go nie lubisz, szczegolnie teraz może czlowieka szlag trafic, gdy każdy go wychwala bo znow dal o sobie znać..
podsumowując, jesli coś mi zalatuje tarantinem to znaczy że odnalazłem w tym: swietną muzykę, narkotyki, gangsterów, brutalność, wulgarność i fajne rekwizyty. aha, zapomniałbym o najważniejszym - niechronologiczna kolejność epizodów!!! to bylo najwazniejsze! widziałaś The Snatch? to też okropnie pachnie tarantinem, ale to juz inna sprawa:)
ok, za bardzo sie rozpisalem a nie o to przeciez chodzilo. przepraszam za jakiekolwiek błedy stylistyczne:)
_<*^(@,@)^*>_
Wiesz, nigdy nie byłam zwolenniczką Quentina T. (za wyjątkiem *Wściekłych psów* i trochę PF), ale ostatnio kumpel zrobił mi porządny wykład, który w paru punktach zgadzał się z twoim wywodem porównawczym. Wykład był przekonujący..
To fakt, że jeśli u Quentina T. nic się już nie podoba.. to muzyka podoba się na pewno! :) Jest zupełnie inna - niby to znane kawałki, więc nic oryginalnego, ale jednak znajome.. i to jest fajne.. no i takie rockowe czasami, że aż miło posłuchać i odpocząć od tej papki, która jest na co dzień. Z *Miastem Boga* jest podobnie. Rzeczywiście, to była jedna z tych rzeczy, które rzuciły się w uszy prawie od początku. Na ogromny plus, mimo że Yesi nie grali.. ;)
Lata siedemdziesiąte były piękne.. podobno.. tak..
Miało być o *Mieście Boga*, tymczasem przekonują mnie tu znowu do Quentina T. Ja się chyba będę musiała poważnie skupić na *Kill Billu: vol.2* :)
_<*^(@,@)^*>_
Okay. *Wściekłe psy* może nie. Ale taki sztandarowy *Pulp Fiction* jest jak najbardziej pogodnie opowiedzianym filmem.. albo *Kill Bill* właśnie.. tak mi się wydaje, ale nie znam się aż tak na tfurczości Quentina T. W czym dokładnie upatrujesz jego wpływ na *Miasto Boga*? Sory, że się tak dopytuję, ale osobiście nie rozumiem Tarantina, nie przepadam za nim, a *Miasto Boga* mnie urzekło.. dlatego czepiam się porównania. Chcę zrozumieć :)
Z porównania tych dwóch nurtów wyciągnęłam wniosek, że uważasz *Miasto Boga* za równie *wesołe* filmy jak te Tarantina. Mój błąd.