Zrodzony w potwornych bólach, przesiany przez hollywoodzkie sito i pokryty grubym, nieapetycznym kożuchem złego pierwszego wrażenia budyń. To się nie mogło udać.
A jednak, znajdują się fani kożucha. Albo tacy którzy po przebiciu się przez niego, odnajdują pewną satysfakcję w reszcie deseru. Taki jest właśnie ten film - nie bierze się na poważnie i tak powinien być odbierany, bo tylko z takim nastawieniem idzie poczuć do niego miętę.
Z minusów - historia nie istnieje. To znaczy, jakaś jest, ale to nic odkrywczego. Twórcy zrobili miszmasz loru wszystkich spinoffów Minecrafta i starali się wcisnąć w film ile wlezie. Wszystko dzieje się za szybko przez co bywa trochę sztucznie, bohaterowie nie mają chwili oddechu aby zacieśnić więzi albo jakoś się rozwinąć. Czas antenowy większości postaci - czytaj, wszystkich poza Steve'm i Śmierciarzyną - jest niewiarygodnie niski. Wątek goni wątek, przez co ich nawarstwienie odstaje jak potężny bebech Jacka Blacka.
Im dalej jednak w las, tym bardziej "smaczna" jest ta produkcja. Dając jej szansę, na zewnątrz przebijają się nowe, zaskakujące nuty. Animacje, efekty CGI jak i całe otoczenie pobudza wyobraźnię i jest po prostu śliczne. Humor bywa zacny, a duet Blacka i Momoi jest bezcenny, ubawiłem się po pachy i mam szczerą nadzieję ujrzeć go jeszcze w przyszłości. Sporo jest znajdziek i puszczania oczka do wieloletnich fanów. Przede wszystkim jednak, film w mojej opinii stoi klimatem typowo minecraftowej "przygody" jakich w samej grze wiele. Spodziewałem się kolejnej odsłony Jumanji w klockowatym przebraniu, a dostałem naprawdę sympatyczną, nawet jeśli kulejącą w wielu miejscach, nostalgiczną wyprawę w przeszłość.
Polecam, warto obejrzeć!