Trudno mi ocenić ten film, bo z jednej strony świadoma jestem jakiegoś stylizacyjnego infantylizmu (i nie ma to nic wspólnego z twórczością Beatrix Potter), a z drugiej - ujmuje mnie właśnie ta bezpretensjonalność, pewnego rodzaju naiwność. Wzruszył mnie wątek romansowy (jakiż ten McGregor potrafi być rozbrajający w rolach nieśmiałych, staroświeckich amantów! :)), zmroziła - nagła śmierć Normana. Film oglądałam trochę jak bajkę, ale mi to nie przeszkadzało.
Swoją drogą - te wiktoriańskie normy i reguły! Ta ciągła obecność przyzwoitki i zaklęte słowo "reputacja". Niemożność przebywania z ukochaną osobą sam na sam, właściwie całkowity brak możliwości jej poznania przed ślubem. Ciasne skrępowanie gorsetem konwenansów i wytycznych wypada-nie wypada. Dla mnie - osoby, która stara się przejść przez życie zgodnie z manifestem Sinatry z piosenki "My way" - to rzeczy kompletnie nie do pojęcia.