Piszę tę recenzję kilkanaście godzin po obejrzeniu filmu. Wszystkie emocje(?) już opadły, mogę więc myśleć w miarę trzeźwo i być obiektywnym. Chciałbym przede wszystkim przestrzec...
Panie i panowie, ten film jest k o s z m a r n y! To chyba największa chała, jaką widziałem w tym roku w kinie. Fakt, że producenci zarobili na nim w samych Stanach ponad 200 mln dowodzi kompletnego bezguścia tamtejszej widowni. Jestem bardzo ciekaw opinii tych, którzy narzekali na fabułę w "Gladiatorze". Dlaczego? Dlatego, że twórcy filmu zastosowali w MI2 ciekawy, choć czasem używany, chwyt. Otóż fabuła... nie istnieje. Przypomina to zlepek filmów reklamowych, zmontowanych tak, by jakoś pasowały do siebie i przy okazji pokazywały Toma Wspaniałego jako herosa nad herosami. To prawie narcyzm. Nawet rana na twarzy Ethana Hunta wygląda równiutko i ładnie, jakby charakteryzator chciał Cruisowi dodać jeszcze uroku. W dodatku każde działanie bohaterów jest tak dokładnie opisane i opowiedziane, żeby nikt na widowni, broń Boże, nie zaczął myśleć. Wystarczy, że żre popcorn (zjadłem dużą porcję).
Gra aktorska jest również na poziomie reklamy. Chyba nigdy nie widziałem Toma grającego tak beznadziejnie. Inni także nie wystają ponad poziom dywanu, ewentualnie są tłem dla szybkich ruchów kamery. Zwolnienia (bardzo częste) są za to zarezerwowane dla wiadomo kogo (TC zakłada okulary, TC ogląda się, TC biegnie itd.) i czasem też dla jego filmowej partnerki. Wychodzi z tego obraz całkowicie nieprzekonujący, bez cienia oryginalności i emocji. O dialogach, przez grzeczność, nie wspomnę. Finał zaś, poza gonitwą motocyklową, jest śmieszny... albo żałosny, zależy od punktu widzenia. Nawet niedorzeczności trzeba umieć odpowiednio pokazać, ale zabrakło i tego. Szkoda. Styl Johna Woo rozmienił się W MI2 na drobne, a jego znak rozpoznawczy, czyli "śmiertelny balet" fantastycznie zaprezentowany w "Face off", ma się tu jak podnoszenie ciężarów do jazdy figurowej na lodzie. Wiecie, co czułem po wyjściu z kina? Ulgę. Ulgę, że nareszcie mam to coś za sobą (nigdy nie wychodzę w trakcie) i mogę spokojnie iść spać. Wolałbym jeszcze dziesięć razy obejrzeć "Gladiatora", niż Mission po raz drugi. Przegrywa on z wyżej wspomnianym na całej linii i o kilka długości.
Porównanie z poprzednią częścią też nie jest na miejscu, ponieważ nie ma czego porównać. Tamten obraz miał przynajmniej klimat, akcję, trzymał w napięciu. Nie zrozumcie mnie źle. Bardzo lubię filmy komercyjne, wielkie produkcje. Powinny one jednak przede wszystkim trzymać klasę.
Na koniec wyjaśnię, dlaczego oceniłem film na trzy, a nie na jeden:
1) Wygłupy na motorach były nawet niezłe, choć trzeba było czekać na nie chyba ze dwie godziny.
2) Thandie Newton z miną zranionej kocicy jest bardzo ładna, ale po dwudziestym takim samym wyrazie twarzy zaczyna denerwować (kobiety mogą spokojnie odjąć jeden punkt z tych trzech).
3) Niektóre fragmenty ścieżki dźwiękowej są fajne. Może sobie kupię ...
Decyzja oczywiście należy do Was. Ja tylko mówię, jak jest.