Początek zapowiadał bardzo dobry film, do połowy był to naprawdę udany dramat o niezrozumieniu, odrzuceniu i walce o szczęście. Chłopak który grał Bobby'ego stworzył najlepszą kreację w całym filmie. Brawa dla niego. Później ewidentnie brakowało go na ekranie, a proces przeistoczenia się matki z zażartej katoliczki w liberalną obrończynię praw gejowskich wg mnie został bardzo spłycony i dopchnięty jakby w pośpiechu, aby zmieścić się w tych 90 minutach filmu. Wydźwięk filmu bardzo dla mnie popsuła komiczna końcówka, w której słyszany z offu manifest matki opatrzony jest w widoki poprzebieranych pajaców i półnagich mężczyzn wysmarowanych oliwką, wg mnie znacznie popsuło to przekaz, myślę też, że jest to dość uwłaczające dla osób o orientacji homoseksualnej by kojarzyć ich tylko z grupką poprzebieranych transwestytów z parad.
Trochę szkoda, że jest to historia na faktach, bo mam wrażenie, że film od połowy można by pociągnąć w znacznie ciekawszym kierunku, gdyby Bobby się nie zabił, zwłaszcza, że popis aktorski tego gościa był miłym zaskoczeniem. A tak miałem wrażenie, że od połowy oglądam tylko suchy przekaz pro-gejowski a nie dramat obyczajowy z elementami dramatu psychologicznego jaki zapowiadała pierwsza połowa.
Biorąc pod uwagę że to film na faktach, komentarz nasuwa mi się tylko jeden. Powinni zwolnić scenarzystę - życie.
Uważam, że film znakomicie nadaje się na narzędzie edukacyjne dla rodziców oraz fanatyków religijnych.
A mnie sie podobala bardziej wlasnie druga polowa filmu :) w pierwsza troche nie moglam sie wczuc, uwierzyc, ze to wszystko co sie dzialo mogloby doprowadzic go do samobojstwa, bo wydawal sie momentami dosyc zbuntowany przeciwko rodzinie i w zgodzie ze soba, no nie wiem, wydawalo sie ze to juz etap poczatkow akceptacji siebie, a nie zupelnego odrzucenia swojego homoseksualizmu. Natomiast druga czesc filmu, czyli reakcja matki na smierc swojego syna i jej przemiana, wydaly mi sie bardziej wiarygodne.