To film przede wszystkim bardzo odważny, być może najbardziej odważny obok Listy Schindlera w dotychczasowej filmografii Spielberga. Jednak w odróżnieniu od filmu z 1993 roku reżyser postanowił powiedzieć kilka gorzkich słów Żydom. Izraelscy krytycy wzburzyli się co do tego filmu. Spielberg po ostatniej nieudanej Wojnie światów tym razem postanowił włożyć kij w mrowisko. To pierwszy tak poważny głos w kwestii terroryzmu od czasu 11.09. Film przypomina tragiczne wydarzenia z olimpiady w Monachium. Ale w istocie ten obraz mówi o czymś wiele głębszym. To pierwszy film, który mówi tak wyraźnie o naturze wieloletniego, wręcz wiecznego konfliktu na Bliskim Wschodzie. Spielberg wychodząc od konkretnego wydarzenia posuwa się dalej, idzie w kierunku określenia istoty terroryzmu i jego przyczyn w ogóle. W trakcie filmu widz przekonuje się, że Spielbergowi chodzi o coś więcej, dużo więcej. Tylko o co? Otóż z filmu powoli, ale wyraźnie wyłania się wieczna wojna prowadzona przez Izrael i Palestynę. Spielberg wydaje się mówić, że to tutaj leżą przyczyny, prapoczątki światowego terroryzmu. Jest to bez wątpienia najkrwawszy i najbardziej długotrwały konflikt, jaki istnieje w dzisiejszym świecie. Konflikt, który nie ma końca rozprzestrzenia się po całym świecie. Bo przecież terroryzm nie narodził się 11.09. On narodził się tylko dla nas – ludzi świata Zachodu. Nad brzegami Jordanu codziennie giną ludzie – z jednej i drugiej strony. Ironicznym paradoksem jest, że wieczna wojna rozgrywa się na ziemiach, na których powstało chrześcijaństwo. Ironia Losu, który potrafi być okrutnie przewrotny.
Spielberg pod płaszczykiem opowieści o zamachu w Monachium odważył się powiedzieć to, o czym oficjalnie się nie mówi. Konflikt między Izraelczykami a Palestyńczykami trwa, gdyż żadna ze stron nie zamierza ustąpić. Gdy Izrael zagarnął ziemie muzułmańskie rozpoczęły się akty terroru. Izrael od tamtego czasu zawsze odpowiada przemocą. Przemoc rodzi tylko przemoc – tę starą prawdę, której nie rozumieją (a może nie chcą zrozumieć?) politycy wyraża dobitnie Spielberg w Monachium. Eric Bana i jego zespół sami stają się ofiarami własnych działań. To na nich zaczyna się polowanie. Bohater zaczyna rozumieć, że ta walka nie ma końca - będzie trwać w nieskończoność. Główny bohater przestaje wierzyć w to, co robi. Konflikt się nigdy nie skończy, dopóki Izrael nie ustąpi. Bo Palestyńczycy tego na pewno nie zrobią, gdyż słabsi nigdy nie ustępują pierwsi. Przelew krwi będzie trwać tak długo aż Żydzi nie wycofają się, nie ustąpią. Dlaczego Izrael jest tak przekonany o skuteczności przemocy, o efektywności takich środków? Jaka może być tego przyczyna? Być może tkwi ona w korzeniach kultury i religijności żydowskiej. Może jest tak dlatego, że tradycja żydowska wywodzi się ze Starego Testamentu, inaczej od europejskiej, której korzenie wywodzą się z Nowego Testamentu. A w Starym Testamencie nie ma przecież nic o nadstawianiu drugiego policzka i miłości do człowieka jako nadrzędnej wartości. Jest za to stara zasada oko za oko, czyli przemoc zwalczaj przemocą. Spielberg odważnie mówi, ze zasada oko za oko do niczego dobrego nie prowadzi. Jako jedyny odważył się powiedzieć to bardzo wyraźnie.
Spielberg nie popiera działań terrorystów, ale je rozumie. Słabszy musi używać ekstremalnych środków przeciwko silniejszemu. Ile państw w historii ma na sumieniu posługiwanie się takimi terrorystycznymi metodami? Wiele. Warto wspomnieć chociażby Irlandię i Michaela Collinsa.
Monachium Spielberga to apel o pokój, o opamiętanie się, apel o odrzucenie zasady oko za oko. To film przeciwko przemocy, przeciwko wszelkiej przemocy. Mądry film, którym Spielberg po ostatniej porażce Wojny światów wrócił do swojej właściwej formy, a przy okazji jako pierwszy rozpoczął dyskusję w kinie na temat terroryzmu.