Zdumiewa mnie, jak wiele zostało poruszonych wątków w związku ze słusznością kary
dla głównej bohaterki.
A zdumiewa dlatego, że ograniczacie się do filmu, nie zaś do rzeczywistości. Prawda jest
taka (jeśli ktoś tego jeszcze nie załapał), że wydarzenia przedstawione w filmie "Monster"
miały faktycznie miejsce. Z drobną jednak różnicą...
Aileen Wuornos była seryjną morderczynią i jako taka wiedziała, jaka kara ją spotka.
Dlatego w oczekiwaniu na wykonanie wyroku kary śmierci zapraszała do siebie różnych
dziennikarzy i pismaków, i wciskała im łzawe historyjki o swoim nieszczęśliwym
dzieciństwie. Bardzo wiele z nich było zmyślonych. Jako osoba pragnąca uwagi Aileen
nakręcała się coraz bardziej w swoich zwierzeniach. I tak, krok po kroku, media ją
"wybielały" sugerując jednocześnie, iż miała prawo (!) w ten sposób postępować.
Z tym, że:
1. Aileen na początku tylko przyznała się do morderstw. Nie uzasadniała. Nie przyjęła
żadnej linii obrony (to później jej podpowiedzieli, że jak powie, iż była molestowana, to
"wyjdzie" na lepszą, niż jest).
2. Powiedziała również, że jednego mężczyznę zastrzeliła bez żadnego powodu.
Naprawdę BEZ.
3. Bez względu na wszystko - każdy jest kowalem własnego losu. Co innego zabójstwo w
obronie własnej, co innego morderstwo. A ona zabierała ze sobą broń, tłumacząc "że to
na wszelki wypadek", w konsekwencji jednak zabijała tak często, iż nie sposób uwierzyć,
że to tylko zbieg okoliczności. Zwłaszcza, że nie każdy mężczyzna miał zamiar ją
wykorzystać.
Reasumując: w rzeczywistości Aileen Wuornos była bezwzględną morderczynią, która
zabijała z premedytacją i nie licząc się z konsekwencjami. I o ile miałabym jakiekolwiek
powody, by być na miejscu Selby Wall, też bym ją wydała. A na pewno wcześniej ukróciła
ten proceder.
Więc: jeśli ktoś ma ochotę kwestionować słuszność wyroku, to niech mówi o postaci
przedstawionej w filmie, a nie o prawdziwej Aileen, bo ta nie zasługuje na współczucie.