Kobieta zwabia młodych chłopaków na cmentarz,gdzie po wyuzdanym seksie na płcie nagrobnej zabija ich. Grabarz to wielki osiłek, który kradnie ciała, zamienia je w karłowatych niewolników,a następnie wysyła na planetę,gdzie drepczą sobie po pustyni. A Mike ma brata i lubi podglądać pogrzeby przez lornetkę. W tym filmie nic nie brzmi normalnie i nic nie jest normalne, nie można tego filmu traktować w żadnych kategoriach, nie jest to ani horror, ani jakaś zabawa konwencją, to nie jest nawet wypadek przy pracy amatorów/studentów szkoły filmowej. To zrobiony z pełną powagą, klimatyczny gniot, który nadal pozostaje gniotem. Chaos, totalny rozpierdziel, plątanina postaci, rzeczy, lokacji. Craven oglądał,bo ostatnia scena to epilog jego najsłynniejszego horror - Koszmar z ulicy Wiązów. Traktuję jako ciekawostkę z serii kultowych, niskobudżetowych horrorów klasy C.
W latach osiemdziesiątych to było coś ,było o czym gadać z kolegami a kopia z VHSa jak to przystało na tamte czasy była co najmniej dupiata.