Temat filmu ważny, ale pokazany w taki sobie sposób. Tak po amerykańsku, żeby polały się łzy. Diagnoza, szczerość przed rodziną, współczujący mąż, postęp choroby... i napisy końcowe. Hmmm!
Mój dziadek miał tą chorobę w latach 80-tych. Wychodził z domu i nie wracał przez trzy dni. Nie było telefonów, ojciec nic nie wiedział, gdyśmy przyjechali do babci dopierośmy się dowiedzieli, że go nie ma. Znalazł się na posterunku wtedy milicji, pobity. Bo pały "myślały", że pijany i się stawiał. Gdy był w domu z babcią budził się w nocy i wzywał własną matkę. Babcia musiał radzić sobie z nim w nocy z zachowaniami dziecka. Zmarł w podwarszawskich Tworkach, odwiedzaliśmy go tam, gdzie przebywał wśród ludzi poprzywiązywanych do łózek. A w filmie kochamy, ściskamy, chodź opowiedz, zrób wykład, chodźmy na lody. No nie, nie tak!