Adam Sandler nie pobił rekordów głupoty i przaśności, ustanowionych poprzednimi swoimi produkcjami, ale niewątpliwie nie zbliżył się do wzorów, za którymi podążał, czyli zaangażowanych społecznie lekkich filmów Capry. Ten film to prosta, jednowątkowa opowieść typu "idiota o gorącym sercu czyni dobro i zdobywa dziewczynę". Co gorsza, tą dziewczyną jest Winona Ryder, która już stoczyła się z wyżyn, jakie zajmowała w kinie na początku lat 90. To jej talentu najbardziej mi szkoda.