Nieznany dotąd poziom deprywacji sensorycznej.
Zaczynając tę recenzję nie miałem pojęcia co napisać. Przeważnie myśli, wnioski, skojarzenia przelewam na elektroniczny papier z łatwością, a obejrzane ścierwa analizuję szybko i sprawnie, lecz w tym przypadku nie było to takie proste.
Reżyser Paul Solet i scenarzysta Mike Le stworzyli "dzieło" niedające się w żaden sposób kategoryzować. Nie można nijak zwięźle i szybko określić jaki gatunek filmu oglądamy (podobno jest to horror), o czym jest owa produkcja i "co autor miał na myśli". Synkretyczne harce obu panów nie mają sobie równych, ale o tym za chwilę.
Od czego zacząć? No bo jeśli nie od fabuły, to może od ogólnych odczuć, które towarzyszyły mi od początku do samego końca projekcji.
W zoo byłem nie raz, widywałem małpy jedzące własne ekskrementy, rzucające się w ślepym szale po swych klatkach. Widywałem papugi wyszarpujące swoje pióra, tak, że ich skrzydła spływały krwią, leżące niczym martwe kapibary prawdopodobnie śniące o czymś przyjemnym. Na zoo jednak moje porównania się nie kończą, bowiem z ludźmi jest podobnie. Zamknięci w ciasnych, ciemnych karcerach więźniowie szaleją z braku bodźców. Zamierzona deprywacja sensoryczna potrafi być nie lada torturą. Do czego jednak zmierzam? Do tego, że każdy żywy organizm posiadający centralny układ nerwowy potrzebuje stymulacji, dlatego między innymi śnimy, a kiedy bodźców zostaniemy pozbawieni nasz mózg zaczyna wariować i z czasem nawet halucynować. Ktoś po takich słowach pomyśli sobie "jasny gwint, o czym ten facet pisze? Ten film zapowiada się całkiem psychodelicznie, będzie dobra obora".
Przypomnę tylko, że jeszcze nie zacząłem mówić o filmie, mówię o moich odczuciach z nim związanych. Co się stało? Mniej więcej po godzinie projekcji zorientowałem się, że z braku wcześniej wspomnianych bodźców miarowo uderzam się solniczką w czoło, a wszystko to rozgrywa się na tle głuchego jęczenia wydobywającego się z mojej krtani, którego przez prawie sześćdziesiąt minut nie zarejestrowałem.
Najpierw może o scenach budzących grozę. Przyjętym, szeroko stosowanym kanonem w filmach jest wspomaganie wrażeń wizualnych efektami dźwiękowymi, które mają na przykład wzbudzać w nas niepokój. Tak też sprawa przedstawia się w tym "wiekopomnym dziele", ikonie horroru. Wymienię możne kilka scen, w których muzyka jest najdramatyczniejsza: Główny bohater o posturze Juden Komando goli się... (nic poza tym), trąby szaleją, kolejną sceną powodującą podwyższone ciśnienie w dętych blaszanych jest kadr, kiedy to nasz junak patrzy się na latarenkę, dokoła której latają komary i ćmy, lecz absolutne apogeum grozy nastaje w momencie, kiedy pęka żarówka. Myślę, że niejedna dziewięćdziesięcioletnia osoba z na wpół rozładowanym rozrusznikiem serca mogłaby w tamtej chwili wyzionąć ducha.
Teraz nieco o fabule. Znów brakuje mi słów. W pierwszych minutach spotykamy naszego drogiego chudego jak włos protagonistę, który rozmawia z policjantem. Stróż prawa tłumaczy mu, że nastolatek zostaje skazany na areszt domowy za popełnione cyber zbrodnie, poucza, że basałyk niecny nie ma prawa dostępu do internetu, ma zakaz korzystania z portali publicznych, a już najgorszym występkiem będzie kontaktowanie się z enigmatyczną Moną Wilson. Bohater zostaje jeszcze pouczony, że nie wolno mu wychodzić poza teren własnej posesji. Dostaje od interlokutora elektroniczną bransoletkę, którą ów zakłada mu na kostkę i skręca śrubami. Taka smycz z GPS. Później kilka kadrów na ścianę w pokoju naszego nieszczęśnika, na której to poprzyklejane są jedynki i zera. Od razu narzuca się myśl: "Będzie to film o hakerze i jakimś cyber przestępstwie". Nic bardziej mylnego, gdyż cały początek filmu nie ma żadnego związku ze środkiem i końcówką. Absolutnie żadnego.
O co zatem chodzi w tym filmie? Niejaka ww. Mona kontaktuje się z chłopakiem na Skype, chwilę z nim rozmawia, po czym strzela sobie w głowę uprzednio wypowiadając słowa "Osiągnąć nieznane", które jak i sam początek nie mają żadnego związku z fabułą. O czy więc do jasnej cholery jest ten film?
O wiedźmie i czarnej magii. (#$^&%%@^#)
Nastolatek dowiaduje się o tym ze swoich wizji, w których jest nawiedzany przez niecną kochankę szatana (niedosłownie). Telefonuje tedy po dwoje przyjaciół, którzy początkowo oczywiście nie wierzą mu w jego dziwaczne opowieści i pytają, czy brał już swoje leki, jednak bohater pozostaje nieugięty, zmusza znajomych by usiedli razem z nim na podłodze i zaczynają wywoływać ducha zmarłej Mony. Początkowo nic się nie dzieje, lecz po chwili przyjaciółka głównego bohatera - Abbie chwyta za długopis, przebija nim swoją dłoń, po czym coś wlecze ją po podłodze ku ścianie, a jej krwią na białym tynku pisze imię naszego protagonisty. Po zaistniałej sytuacji, jak każdy normalny człowiek dziewczyna ubiera się i razem z ciemnoskórym towarzyszem udają się do swoich domów nie zwracając specjalnej uwagi na to, co się stało. Na uwagę zasługuje również wątek miłosny między Abbie a naszym bohaterem, który trwa mniej więcej trzydzieści osiem sekund i nie wnosi nic do fabuły, tak jak cała reszta. Dalej znów wieje nudą, w miarę projekcji nasze szare komórki z wolna stają się białe, a zmarszczki na korze mózgowej zaczynają przypominać rozciągniętą na bębnie skórę tak mocno, że widać przezeń dno instrumentu. Film kończy się tak, że po naszego bohatera o wyglądzie przodownika pracy z Auschwitz przychodzi zmartwychwstała czarownica, odcina mu nogę (w kolanie), na której była zamontowana elektroniczna bransoleta i słuch po nastolatku ginie. Nieważne, że owa smycz była skręcona śrubami gabarytów tych, które możemy znaleźć w pospolitych okularach i można było ją zdjąć z kostki bez odcinania kończyny.
Poza kilkoma niedorzecznymi scenami wieje taką nudą, że reżysera wraz ze scenarzystą powinno się włożyć w kaftany bezpieczeństwa i wrzucić na rok do karceru bez możliwości oglądania jakiejkolwiek formy oświetlenia. Powinni poczuć to, co czułem ja oglądając to niedające się opisać nawet językiem Entów gówno.
Wolałbym do końca życia pić herbatę parzoną na wodzie z kaloryfera, wolałbym pojechać do państwa islamskiego z tatuażem "chrzanić Allaha", wolałbym wypić całe szambo przez słomkę niż jeszcze raz obejrzeć to potworne ścierwo. Ten nielogiczny, bezmyślny, pozbawiony sensu i nudny po za granice wszelkiego wyobrażenia gniot, który mógł spowodować u mnie trwałe uszkodzenie mózgu. W dziesięciopunktowej skali mieszczącej się w granicach 1 - 10 dzieło to otrzymuje ode mnie ocenę ZERO.
może powinieneś skupić się na jednak piciu, masz potencjał
zawsze mówiłem i będę powtarzał, że nie wszystko jest dla wszystkich.
są filmy, których niektórzy "kinomani" nie powinni w ogóle oglądać.
i dla tego powinno się stosowane oznaczenia: "ponadprzeciętny" "nie dla każdego" "trzeba myśleć "
jakże by to uprościło życie
ech
tak na przyszłość jeśli zdradzasz fabułę filmu to łaskawie o tym poinformuj stawiając "ptaszka" przy tekście "Uwaga Spoiler! Ten temat może zawierać treści zdradzające fabułę." to naprawdę nie jest trudne a inni będą ci wdzięczni.
Nie ma sprawy. Widocznie w ferworze opisywania ww. kału jego poziom tak mi się udzielił, że nie starczyło już w mózgu mocy obliczeniowej na przypomnienie sobie o konieczności oznaczenia tego tekstu jako spoileru. Nawiasem mówiąc, widząc, że zaczynam spoilerować trzeba było zaprzestać lektury ;) To też nie jest trudne. Jednak grzech mój nieco usprawiedliwię faktem, że prawdopodobnie odwiodłem Cię od obejrzenia tego parującego na śniegu filmowego psiego stolca, jeśli nie, to mam tylko nadzieję, że przy zgłębianiu tego tekstu przynajmniej kilka razy zagościł u Ciebie uśmiech, bo i z przymrużeniem oka było to pisane. Jeśli nie, to trudno, widocznie muszę sobie wbić w krtań lewarek.