Jak to jest, ze zdecydowana wiekszosc pojmuje filmy Burtona wlasnie jako odpowiednik komiksu?? Wprawdzie troche juz czasu minelo od kiedy ostatni raz mialem w rekach 'ksiazkowego' Batmana, ale wydaje mi sie, ze to wlasnie Nolanowski nietoperek jest takim odpowiednikiem. Ogladajac Begins mozna dokladnie wczuc sie w film, probowac zrozumiec przyczyny dzialania Bruce'a, jego emocje, itp. Jest tez nisamowicie wciagajacy - z checia powracam do ogladania go po raz kolejny i kolejny. Patrzac na Bruce'a w filmie widze takiego Bruce'a jakiego widzialem w komiksie.
Wczoraj obejrzalem kinowke Dark Knighta (od ponad 4 lat nie ogladam kinowek, bo to strata czasu, oczu no i filmu) i...jestem pod ogromnym wrazeniem. Juz nie moge sie doczekac 8 sierpnia. Na pewno pojde do kina obejrzec go na wlasne oczy. Pozniej na DVD, pozniej moze nawet w TV.
Po Begins chyba jeszcze dlugo zapamietam 'Why do we fall?? To learn how to get/stand up'.
Co do Burtona - film sie ogladalo i tyle. Nie pozostawial zadnych emocji. Akcja popedzana akcja. Niby wszystko ladnie zrobione, ale co z tego?