"Mulan" obejrzałem zainteresowany przede wszystkim zwiastunem i podobno znakomitą muzyką Goldsmitha. O ile Jerry jak zwykle pokazał klasę o tyle reszta cokolwiek kuleje. Razi typowe amerykańskie spłycenie postaci, słabe jak na Disneya piosenki, razi również animacja. Tak, tak, nie ma co się sugerować pierwszym wrażeniem, animacja w wielu miejscach kuleje. O ile jeszcze animacja pierwszego planu jest bardzo dobra (a momentami znakomita- bitwa w śniegu- taaaaaaaaaaa, to warto zobaczyć) to już animacja drugiego jest bidna jak nieszczęście. Momentami chyba wogóle jej nie ma, co szczególnie widać w sekwencji treningu żołnierzy, czy na początku bitwy w śniegu. Sami Hunowie też są tacy nie wiadomo jacy, nie dość że wyglądają jak odrzuty armmi Mordoru, to jeszcze ich atak na Chiny jest, łagodnie rzecz ujmując, bezsensowny. "Mulan" ma też swoje plusy. Jednym z nich jest wreszcie niezajmujący pół filmu wątek miłosny (chyba w trzech scenach się zamyka) i drugoplanowe postaci komiczne, Wushu i babcia głównej bohaterki. Zwłaszcza Jerzy Stuhr jest znakomity, ale u niego to raczej norma niż ewenement.