Na Imphotepa – co to za szajs?
Czego tu nie ma – latający smok z trzema kiepsko wygenerowanymi na komputerze łbami, owłosiony byko-lew (? – trudno jednoznacznie stwierdzić z czym mamy w tym przypadku do czynienia), skaczące yeti (niestety nie serwują tutaj „lodzika”), armie umarlaków (niektórzy zapomnieli zabrać rąk), pokazy noworocznych fajerwerków, grobowiec z pułapkami wypożyczony chyba od ekipy przygód Indiany Jonesa itp.
Można wymieniać jeszcze długo. Na dobrą sprawę brakuje jeszcze Sulley’a i Mike’a.
Po świetnej pastiszowej i komediowo-przygodowej jedynce, skaszanionej nadmiarem efektów specjalnych, ale jeszcze zjadliwej dwójce, dostaliśmy kompletnie beznadziejną trójkę. Jedna gwiazdka za świetnie zrealizowany efekt lawiny śnieżnej. Koniec? Ano tak...
PS. Współczuję aktorom, którzy musieli wygłaszać swe kwestie – tak kretyńskich dialogów nie słyszałem od czasu „Odwagi i nadziei”. Przekląć ten film i zakopać na pustyni…
Plusy - nie widzę...
Minusy - bez liku...
Moja ocena - 2/10