PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=485802}

Musimy porozmawiać o Kevinie

We Need to Talk About Kevin
2011
7,4 102 tys. ocen
7,4 10 1 102116
7,8 52 krytyków
Musimy porozmawiać o Kevinie
powrót do forum filmu Musimy porozmawiać o Kevinie

A ja po obejrzeniu tego "arcydzieła" wcale nie byłam zachwycona, a podirytowana. I to z wielu powodów.

Na początku chciałabym nie zgodzić się z argumentem, że przyczyną popełniania przez Kevina zła był brak matczynej miłości. Ok, może kobieta nie była zbyt wylewna, ale poświęcała mu czas i uwagę (a co w takim razie można powiedzieć o matkach, które obowiązek wychowanie dziecka cedują na nianie, a same oddają się w pełni robieniu kariery - czyż to nie coraz popularniejszy trend?). Poza tym dziecko dostawało miłość od ojca, nie pochodziło z rodziny patologicznej (ok, matka lubiła wino, ale to jeszcze nie alkoholizm), żyło w komfortowych warunkach itp.
Przystając więc na argument, że to wszystko wina matki, bo biedne dziecko cierpiało na niedobór empatii z jej strony, musielibyśmy przyjąć, że każde dziecko wychowane w nieidealnej rodzinie (a któraż jest idealna?) ma duże predyspozycje, by zostać istnym wcieleniem zła. Jeżeli więc niekochany przez mamę Kevin był skłonny wyrżnąć w rezultacie rodzinę i pół szkoły, to jakież to czyny musiałby popełnić, dajmy na to, dzieciak, którego bije ojciec (lub nie daj Boże, bije i molestuje), matka pije, w domu piszczy bida, a w szkole wytykają go palcami...

Inną irytującą w filmie kwestią jest totalny brak dialogu pomiędzy małżonkami. Dziecko od samego początku zdaje się być inne, potem widać, że ma objawy charakterystyczne dla psychopaty... A co na to rodzice? Ojciec, o zgrozo, wcale tego nie zauważa, a matka udaje, że nic złego się nie dzieje. Czemu z nikim o tym nie porozmawiała, czemu nie poszła z nim do specjalisty, czemu nie zareagowała, gdy był na to czas?!

Zdenerwowała mnie także scena (wydała mi się ona wręcz surrealistyczna), kiedy matka dobrze wiedząc o tym, że syn celowo podał siostrze środek żrący, jeszcze go przeprosiła za to, że mogła go w ogóle o cokolwiek podejrzewać ( nie towarzyszył jej lęk, że ten potwór zwany synem może posunąć się do jeszcze okrutniejszych czynów?).
I tak, dzieciak przekraczał kolejne granice zła, które, jak sam widział, może bezkarnie przesuwać (jeżeli w ogóle był skłonny odróżniać dobro od zła)...

A na koniec kochana mamusia jeszcze odwiedza synka w więzieniu i go przytula, jakby to on był największą ofiarą w tym wszystkim (tak, wiem, niby towarzyszyło jej poczucie winy...).

Zwieńczeniem irytującego filmu były irytujące wszechobecne (także na tym forum) próby tłumaczenia "biednego skrzywdzonego chłopca" i obarczania całą winą za zło przez niego wyrządzone matkę. Ok, popełniła bardzo wiele błędów wychowawczych, m .in. pozwoliła synowi sobą manipulować i się szantażować (złamaną ręką), a nade wszystko jej winą, w mojej opinii, jest to, że nie podjęła żadnych kroków w kierunku leczenia dzieciaka. Tak, myślę, że trzeba było go leczyć, bo był chory.

Dla mnie film jest po prostu przerysowaną historią o tym, jak w chorym psychicznie człowieku rozwija się tendencja do czynienia zła, a jednocześnie o tym, jak ważną rolę w tym rozwoju odgrywa inercja innych osób, a wręcz ich przyzwalanie na takowy postęp.
Film jednak jest zbyt przerysowany - zabrakło mi w nim subtelności. I stąd pewnie tyle we mnie irytacji z jego powodu ;)

Żeby nie być niesprawiedliwą, oddam, że jednak parę rzeczy mi się w filmie podobało. Np. muzyka i to, w jaki sposób zagrane zostały główne role.

PS. Drażni mnie także to, że jeżeli film przez jakieś "autorytety" zostanie okrzyknięty arcydziełem, to wszyscy, jak jeden mąż, zaczynają się nim zachwycać (działa to także w drugą stronę) i doszukiwać się w nim miliona sensów.

Tyle.