Na fali sukcesu „Obcego” powstało kilka filmów eksplorujących temat zmagań grupki ludzi z potworem w odizolowanej, klaustrofobicznej przestrzeni. Tak oto otrzymaliśmy:
„Coś” czyli Obcego na Antarktydzie
„Predator” czyli Obcego w dżungli
„Deepstarsix” oraz „Lewiatan” czyli Obcego na dnie oceanu
„Mimic” czyli Obcego w miejskich kanałach.
Nie widziałem nigdy tego filmu choć o nim słyszałem. Postanowiłem więc obejrzeć jako, że lubię horrory s-f. Cóż, po seansie dalej nie mogę powiedzieć, że widziałem ten film. Przez 80% filmu prawie nic nie widać. Jest to chyba najciemniejsze produkcja z jaką miałem styczność w całym życiu.
Teoretycznie akcja w większości rozgrywa się w ciemnych kanałach, więc jest to jakieś uzasadnienie dla powszechnego mroku ale kurde filmy robi się dla widzów. Wiele innych produkcji ma także sceny rozgrywające się w ciemnych zakamarkach i są one inaczej oświetlone. Bohaterowie mają większe latarki, są jakieś świetlik itd. , można rozeznać się w akcji. W przypadku „Mimica” połowy akcji trzeba się domyślać. Nawet sceny badań nad robalami rozgrywają się w mroku oświetlone tylko małymi biurkowymi lampkami. Ba nawet jak główna bohatera odkrywa włamanie to zaczyna szukać czegoś na podłodze po ciemku zamiast zapalić światło. Ciągłe wpatrywanie się w tą ciemność jest bardzo męczące. Jest to największy minus filmu.
Drugim minusem jest obsada. Para głównych bohaterów jest kompletnie nijaka i ich los mnie nie obchodzi. Ich koleżanka i kolega są równie nijacy. Abraham Murray jest kompletnie niewykorzystany a całość ożywia tylko Charles Dutton w roli strażnika z metra. Nie dziwi mnie fakt, iż po latach 90-tych kariera Miry Sorwino podupadła. Widziałbym w głównej roli kogoś bardziej charyzmatycznego np. Michelle Pffeifer albo Geene Davis.
Trzecim minusem jest niedopracowany scenariusz. Film mimo krótkiego metrażu poniżej 2 godzin zawiera wiele niepotrzebnych scen. W ciekawostkach jest napisane, że „Mimic” początkowo miał być krótkometrażówką z czasem rozciągniętą do pełnego metrażu. To niestety widać. Początek jest ciekawy, finał jest ciekawy a środek filmu to nudy wypełnione trocinami. Kuleją też rozwiązania fabularne. Jeśli na samym początku filmu dowiadujemy się, że główna bohaterka stworzyła zmutowane robale, to po co ja mam jej kibicować? Zjedzą ją? Trudno, zasłużyła sobie. O wiele lepszym rozwiązaniem byłoby gdyby to bohater grany przez Abrahama Murraya był odpowiedzialny za cały bajzel a główna bohaterka jako była asystentka próbowała go powstrzymać, przeczuwając problemy. Żenująca jest też końcowa scena z cudownie ocalałym. Facet nie miał prawa przeżyć tego wybuchu i o wiele lepszym rozwiązaniem byłby gorzki koniec zamiast happy endu. Wszak to horror s-f a nie komedia familijna.
Plusem filmu na pewną są dobrze dobrane brudne lokacje i bardzo dobre efekty tradycyjne zarówno kokonów jak i robali. Także sama tematyka. Filmy o zmutowanych robalach są bardzo rzadkie.
Pomimo wspomnianych wad przewyższających zalety, da się to obejrzeć. Jeśli ktoś jest fanem „Aliena” może spokojnie sięgnąć po ten film w nudny jesienny wieczór.