PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=788228}

Na karuzeli życia

Wonder Wheel
5,9 15 323
oceny
5,9 10 1 15323
4,4 21
ocen krytyków
Na karuzeli życia
powrót do forum filmu Na karuzeli życia

Wielu już było astrologów i wszelkiej maści proroków próbujących ustalić datę końca świata. Każdy poniósł klęskę, Ziemia wciąż się kręci. Bogatsi w wiedzę od poprzedników, możemy stwierdzić, że życie na naszej planecie przestanie istnieć w roku, w którym na ekrany kin nie trafi żaden film Woody'ego Allena.

Amerykański reżyser musi w to wierzyć, ponieważ trudno inaczej wytłumaczyć przyczynę jego artystycznej biegunki. Od debiutu w 1966 roku tylko sześciokrotnie zdarzyło się, że nowy film nowojorczyka pojawiał się z ponad 12-miesięcznym odstępem. Kolejne filmy dobitnie pokazują, że Allen już na stałe zaplątał się we własne sieci, z których, co gorsza, nie chce się nawet wydostać. Wygodniej mu pośród wielokrotnie wygłaszanych wyświechtanych truizmów, odgrzewanych dowcipów czy "inteligenckich" spowiedzi zakrawających na autoparodię. Czasy "Annie Hall", "Zeliga", a nawet "Wszystko gra" bezpowrotnie minęły. Pozostał cień cienia dawnego artysty, czego produkcja "Na karuzeli życia" jest bolesnym przykładem.

Coney Island, kilka lat po zakończeniu drugiej wojny światowej. Znajdujące się w pobliżu plaży wesołe miasteczko staje się ilustracją niespełnionych marzeń, przykrytych warstwą światła neonów i makijażu zdzieranego przez upływający czas. Dorabiający w roli ratownika Mickey (Justin Timberlake) wdaje się w nieoczekiwany romans z o wiele lat starszą kelnerką Ginny (Kate Winslet). Mija ciepłe lato, choć czasem pada, a kochankowie w końcu muszą podjąć decyzję, co dalej począć z ich relacją. Zwłaszcza że Ginny ma syna i jest w związku małżeńskim z Humptym (Jim Belushi), a na horyzoncie pojawia się ta druga - młodsza, powabniejsza, uciekająca przed mężem gangsterem Carolina (Juno Temple), będąca owocem miłości Humpty'ego oraz jego wcześniejszej partnerki.

Jak to u Allena, bohaterowie wikłają się w miłosne trójkąty i nie potrafią pojąć istoty własnych uczuć. Jedną nogą stoją po stronie racjonalnego rozumowania i chłodnej kalkulacji, zaś drugą są zatopieni w magmie buzujących emocji i od lat tłumionych namiętności. Umieszczenie historii w kostiumie lat 50. przynosi jeden efekt - sugeruje, że dominujący paradygmat człowieka jako istoty monogamicznej jest li tylko kulturowym sztafażem, pod którym kryje się naga prawda. Powojenne społeczeństwo dąży do swojej małej stabilizacji, gotowe wiele poświęcić, by ją odnaleźć, i tylko za kulisami życia - pod molo czy w ciemnych zaułkach - może odnaleźć okruchy sczerstwiałych marzeń.

Skoro prawda, z różnych przyczyn, na jaw wyjść nie może, to życie musi ugiąć się pod naporem konwencji i ogólnie przyjętych gestów. To z tego powodu świat w najnowszym filmie Allena jest tak bardzo steatralizowany. Objawia się to przede wszystkim na poziomie formy - odpowiadający za zdjęcia Vittorio Storaro często korzysta z mastershotów, przyglądając się niczym widz kolejnym kłótniom postaci, stosowana paleta barw oderwana jest od realizmu i najczęściej oddaje stany emocjonalne bohaterów, a scenografia niekiedy przypomina tandetną makietę.

Widać ten zabieg również na poziomie treści. Mickey, jako miłośnik dramatu europejskiego, chce odegrać szekspirowską tragedię, mając oczywiście nadzieję na happy end, a Ginny, niczym wielka heroina rodem z utworów Racine'a, pragnie wypić kielich rozkoszy aż do ostatniej kropli, aż śmierć ich połączy. Nawet mąż bohaterki przypomina podtatusiałego Stanleya Kowalskiego z brzuszkiem. Reżyser jednak mówi wprost - życie to nie teatr - jednocześnie dodając - ze szkodą dla człowieka. Bo skoro finał historii nie może przynieść katharsis, to bohaterowie skazani są na śmieszność.

Dla osób oglądających wcześniejsze filmy Woody'ego Allena, podane wyżej konstatacje są już doskonale znane. A jeżeli dodamy do tego od lat wykorzystywane chwyty - przedstawianie kina jako ucieczki od rzeczywistości, nawiązywanie wprost do klasyków literatury (tym razem do Czechowa), wikłanie bohaterów we wciąż te same dylematy - to "Na karuzeli życia" jawi się jako obraz zupełnie niepotrzebny. Po co kolejna taka opowieść, skoro podobne tematycznie "Blue Jasmine" było po stokroć lepsze? Taniec sfrustrowanych bohaterów nad przepaścią przestaje być przejmujący, kiedy jest podany w tak ograny sposób. Na nic rozhisteryzowana gra Kate Winslet, często przypominająca rolę Meryl Streep z "Boskiej Florence". Reżyser nie ma nic nowego do powiedzenia, dlatego ucieka w estetyzację obrazu. Owszem, zdjęcia są przecudnej urody, ale nie ukryją faktu, że król jest nagi.

Można sobie posmęcić na najnowszy obraz Woody'ego Allena, wskazując na jego wtórność, a reżyser i tak znajdzie fundusze na kolejny film, który już za rok pojawi się w kinach. Cóż, że to widzowie, a nie bohaterowie, będą niczym postacie z kart dramatów Czechowa - pełni frustracji, robiący dobrą minę do złej gry i czekający niecierpliwie na jakąkolwiek zmianę. Karuzela życia wciąż się kręci. Aż chciałoby się, niczym syn Ginny, wziąć to wszystko i spalić. W końcu ogień przynosi oczyszczenie, tak bardzo potrzebne twórczości nowojorskiego neurotyka.

http://pelnasala.pl/na-karuzeli-zycia/

Arvanity

Oczekujesz od ponad 80 letniego reżysera magnum opus?

ocenił(a) film na 3
silentviper

Oczekuję po prostu dobrego filmu.

ocenił(a) film na 4
Arvanity

Zgadzam się z Arvanity - ten film był po po prostu słaby :(

ocenił(a) film na 4
silentviper

Generalnie chyba od każdego wymaga się, żeby robił filmy w których ma coś do powiedzenia, albo nie robił ich wcale :D
Chociaż moim zdaniem prawda jest taka, że Allen nawet kiedy robi filmy na pół gwizdka nie odchodząc od schematu, do którego nas przyzwyczaił, tworzy kino przyzwoite.

ocenił(a) film na 10
zakanaka

Znakomity film ;)

Arvanity

Świetne określenia znalazły się w Twoim poście, od tytułu począwszy. Inteligentnie prześmiewcze.
A co do filmu i "nowojorskiego neurotyka" Allena zgadzam się w pełnej rozciągłości. "Cień cienia".
Pozdrawiam

Arvanity

Fajny, prześmiewczy, ale trafiający w sedno problemu tekst.

Arvanity

Nie widzę podobieństwa gry Streep z Boskiej Florence do gry Winslet w Karuzeli życia.

Arvanity

Mimo kwiecistych wypowiedzi i byc moze trafnych spostrzezen nie potrafisz dac wiarygodniej oceny. Zawsze myslalem, ze ocenia sie film ogolnie, wzgledem obejrzanych filmow a nie na tle filmow wybranego rezysera.
Nie wiem jak bardzo slaby musial by byc film zeby dac mu ocene 3 ale na pewno nie chcial bym go ogladac. Ten film na tle powstajacych filmow byl na prawde niezly ,poziom zdecydowanie powyzej przecietnej - swietnie sie go ogladalo , wiec nie mydl mi tu oczu ze sam myslisz o nim tak zle. Po co to cale zlosliwe zanizanie ocen to nie wiem.

Czasami wydaje mi sie, ze skala oceny na filmwebie jest zbyt duza bo ludzie i tak oceniaja filmy w swojej wlasnej, zero jedynkowej. Podoba sie lub nie, tyle sa w stanie prawidlowo ocenic.

ocenił(a) film na 3
Arvanity

Tragedia w najgorszym tego słowa znaczeniu. Problem goni problem, zdrada zdradę. Smutny i męczący film. Szkoda czasu.

Arvanity

Ja daję 5, niby oglądało się całkiem przyjemnie, bez bólu, ładne obrazki!
- To okreslenie w sosie włansym pasuje, takie ach... trafione

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones