To filmowy trip, mitologiczna przypowieść i krzyk artysty przeciw totalitaryzmowi i kondycji ludzkości – wszystko naraz. Trudny, męczący, ale oryginalny. Taka psychodela filozoficzno-kosmiczna z PRL-u.
Obraz jest kręcony momentami jak found footage, momentami jak teatralny poemat. Kamera wiruje, przykleja się do twarzy postaci, biega po wydmach.
Dialogi są napuszone, gęste, często wręcz szekspirowskie — a niekiedy niezrozumiałe.
Muzyka i dźwięk – pełne zgrzytów, śpiewów, jęków, jakby wszystko działo się wewnątrz kosmicznego snu.
Ziemianie lądują na obcej planecie, zakładają nową cywilizację, a po pokoleniach ich potomkowie uznają przybysza z Ziemi za mesjasza. Ten zaś szybko doświadcza ich paranoi, wojen religijnych i rozkładu społecznego.
To nie jest klasyczne sci-fi — to egzystencjalna rozprawa o naturze człowieka, religii, władzy i przemocy.
Film był wstrzymany przez władze PRL w 1977 roku, ekipa miała zakaz kontynuowania zdjęć, a wiele materiałów zniszczono.
Żuławski w latach 80. odzyskał dostęp do części taśm i dokończył film, wstawiając komentarz narratora tam, gdzie brakowało scen. Efekt? Film jest niedokończony, poszarpany, ale przez to jeszcze bardziej surrealistyczny.
Film miał trafić do widza myślącego, szukającego w kinie czegoś więcej niż fabuły – miał być intelektualną i duchową podróżą, metaforycznym lustrem dla epoki.
Powstawał w czasach, gdy wolność słowa w Polsce była fikcją – dlatego pod płaszczykiem science fiction przemycał gorzką diagnozę o człowieku, władzy, religii i mitach. Żuławski chciał rozliczyć się z utopią i pokazać, że każda ideologia, nawet w kosmosie, prowadzi do tej samej klęski. To miało boleć – i boli.
Osobiście nie polecam ale zdezydowanych czeka ponad 2 godziny srebrnej psychodelicznej, męczącej udręki.
Dla tych, których interesuje podobne kino – głębokie, filozoficzne, ale lepiej zrealizowane niż „Na srebrnym globie” reżysera Żuławskiego – polecam:
„Stalker” (1979, Andriej Tarkowski) – medytacyjna podróż w głąb „Zony”, pełna symboliki i filozoficznych rozważań o ludzkich pragnieniach.
„Solaris” (1972, Tarkowski) – spotkanie z niepojętym, refleksja nad pamięcią i żalem; bardziej kameralne niż „Stalker”.
„The Fountain” (2006, Darren Aronofsky) – trzy epoki, jedno życie i pytanie o nieśmiertelność; psychodeliczna, emocjonalna opowieść o miłości i przemijaniu.
„Annihilation” (2018, Alex Garland) – ekspedycja do strefy przemiany, w której wszystko ulega mutacji; głębokie i wizualnie odrealnione sci-fi.
„Under the Skin” (2013, Jonathan Glazer) – obca forma życia w ludzkim ciele poznaje człowieczeństwo; hipnotyczny, chłodny i niepokojący film egzystencjalny.
„Melancholia” (2011, Lars von Trier) – koniec świata jako metafora depresji; wizualnie spektakularny, emocjonalnie dojmujący.
„Arrival” (2016, Denis Villeneuve) – kontakt z obcą cywilizacją i podróż w głąb ludzkiej pamięci oraz języka; głęboki i przystępny.
„Solaris” (2002, Steven Soderbergh) – nowocześniejsza wersja klasyka, bardziej emocjonalna, z naciskiem na relacje i żałobę.