Brian de Palma inspiruje się historią z innego filmu Crime d'amour i przerabia po swojemu
( w końcu to de Palma !). Proponuje nam jednak danie odgrzewane, mało inspirujące, a w rezultacie niestrawne. Główny problem tego filmu to całkowity brak klimatu. Gdzie jest tajemnica, seks i napięcie, które wręcz parowało z jego dotychczasowych filmów? Czyżby de Palma poszedł na emeryturę? Wciąż liczę, że nie. Ale do rzeczy. Co z tym Passion jest nie tak ? Przez pierwszą godzinę reżyser serwuje nam mało wciągającą historyjkę rozgrywek korporacyjnych miedzy dwiema głównymi bohaterkami. Ani Rachel McAdams, ani Noomi Rapace nie są w stanie wykrzesać iskry zapalnej w ich relacji. Zero chemii, zero seksu, więc czuję się zawiedziony, ale przecież to de Palma. Wiem, że lubi się z widzem drażnić i wodzić za nos. Czekam, więc grzecznie dalej na erupcję jego stylu. No i po godzinie mam to na co czekałem.Tylko szkoda, że moje wcześniejsze zniechęcenie jest już tak wielkie, że żadne efektowne ujęcia i triki, znane dobrze z wcześniejszych dokonań reżysera, w Passion zaserwowane jednak niezgrabnie i bez głowy, nie mogą mi zrekompensować miałkiej historii i słabego aktorstwa. Wracam, więc szybko do wcześniejszego stanu marazmu, modląc się rychły koniec. A szkoda, bo oczekiwania na wykwitnę danie były duże...
Potwierdzam. Beznadziejny remake Crime d'amour.
Zdecydowanie odsyłam Was do oryginału - klasycznego francuskiego kryminału.
Już od pierwszych chwil czułam że coś tu nie gra. Im dalej tym gorzej. Coś tragicznego, aktorki były beznadziejne, sztuczne, drewniane. De Palma strasznie w tym filmie 'fałszuje'. Ledwo wysiedziałam. Tragedia.
Nie żebym był jakoś specjalnie zboczony albo coś ale faktycznie aż się prosiło aby do tego filmy przewidzieć parę scen z ostrym rżnięciem.