Mam wrażenie, że ludzi opanowała taka 'Ghibli-mania', czy raczej 'Miyazako-mania', że nie potrafią dopuścić do siebie, iż któreś z tych filmów są słabsze od innych, albo że któreś z nich w ogóle są słabe. I jest to o tyle dziwne, że niby na czym miałby polegać ten fenomen "Księżniczki Mononoke" czy "W krainie bogów", jeśli widzowie lekką ręką dają taką samą ocenę "Nausice"? Już nawet nie wchodząc głębiej w to, na ile wartościowy jest ten cały eko-pacyfizm (którego akurat w wymiarze podanym mi w "Nausicee" w ogóle nie kupuję), to powiedzmy sobie szczerze - "Nausciaa" to film akcji - nawalanka - utrzymany od początku do końca w jednostajnie męczącym tempie, z dialogami - co najdziwniejsze - trzymającymi poziom najnowszych amerykańskich produkcji, gdzie co drugie zdanie wypowiadane przez bohaterów jest tłumaczeniem, widzowi tego, co widzi na ekranie (co najgorsze czasem jest się wdzięcznym za to do powiedzenie... tak niepotrzebnie pogmatwana jest akcja tego filmu). Wizualnie film jest okej.