Dzień po zapoznaniu się z oryginałem z lat 60-tych sięgnąłem po wznowienia z końca lat 90- 
tych, aby przekonać się co reżyser, który do dziś ma u mnie spore uznanie za Speed i Twistera 
zrobił z jednym z najważniejszych filmów o nawiedzonych posiadłościach. 
Początek zapowiada się w miarę obiecująco. Poznajemy Elleonor, jej rodzinę z którą podobnie 
jak w książce i wcześniejszym filmie niezbyt dobrze się układa (choć już tutaj mamy pewne 
zmiany), Doctora wyrażającego chęć zrobienia eksperymentu (w tej wersji przy pomocy 
wmówienia doświadczenia na brak senności) i innych bohaterów którzy poznają siebie w 
domu któremu jak się szybko okaże do skromności bardzo daleko. 
Na początku cały obraz jest nawet niezły i możemy przepuszczać, że będziemy mieli do 
czynienia przynajmniej z jednym z najlepszych remake'ów z lat 90-tych. Niestety. Złudzenia 
bardzo szybko mija, a sceny które rozgrywają się w dalszej części filmu zdmuchują je niczym 
nagły wiatr płomień na świeczce. Z dziełem z roku 1963-go cały film ma wspólnego tyle co kot 
napłakał. Nie mówiąc już o książce. We wcześniejszych dziele na pewne cięcia i zmiany można 
było przymknąć oko. Tutaj mamy do czynienia jakby z całkiem innym filmem, którego zbyt 
poważnie potraktować nie można. Chyba, że jako rozrywkę do oglądania razem ze swoimi 
dziećmi ! Tak tak. Przesady w tym nie ma bowiem przez większość seansu czujemy się 
jakbyśmy oglądali film na miarę Casper'a. Już sam dom wywoływać może pewną irytację. 
Czytając książkę wyobrażałem sobie, że wszystko może rozgrywać się w dużej luksusowej 
posiadłości, ale na Boga nie wiedziałem, że urosnąć może to wszystko do skali zamku, a 
pokoje będą wyglądały jak komnaty królewskie ! Ma to oczywiście swój urok i wizualnie 
wygląda pięknie, ale z drugiej mocno zabija klimat całej opowieści. O sposobie 
przedstawiania gości z poza świata żywych nie będę się rozpisywał bo wszystko wygląda tu 
całkiem inaczej niż to jak zaprezentowane zostało w starszym filmie. Jest jedna moim zdaniem 
świetna scena. Mianowicie ta ze struną która niespodziewanie uderza jedną z bohaterek w 
twarz. I gdyby wizja reżysera tutaj miała się ograniczyć co najwyżej do ukazania ruchów 
przedmiotów przy pomocy niewidzialnych rąk wyszedł by całkiem niezły obraz. Niestety uznano 
że to za mało ! Jeśli miałbym wyróżnić jakiś moment bazujący na większych efektach byłby to 
ten gdy jeden posąg chwyta ręką Dr. Marrowa pod wodę. I nie ma nic więcej bardziej godnego 
uwagi. Aktorstwo prezentuje się nieźle. Na największe uznanie moim zdaniem zasługują Liam 
Neeson oraz Lili Taylor. Na duży plus też muzyka, która prezentuje się tutaj bardzo przyzwoicie. 
Opisane powyżej zalety są niestety jedynymi w całym filmie. Jeśli jeszcze nie oglądaliście obu 
wersji bez najmniejszych wątpliwości polecam pierwowzór. A jeżeli komuś nie chce się czytać 
książki niech obejrzy przynajmniej pozycję z roku 63-go. O tym można śmiało zapomnieć lub 
potraktować co najwyżej jako ciekawostkę patrząc przez pryzmat nazwiska reżysera. I pisząc o 
reżyserze dodam, że jedyne zdanie jakie mógłby usłyszeć ode mnie odnośnie tej produkcji 
brzmiało by: "Panie De Bond. Niech lepiej ucieka pan od entuzjastów oryginału tak szybko jak 
jechano autokarem w pańskim Speedzie !"