Smaczny sosik lat 80-tych cieknie strumieniami. Satanistyczna wiedźma inkarnuje po 400 latach w nowojorskiej betonowej dżungli, by dokonać upragnionej zemsty. Jej celem jest zdobycie pierścienia, który wchodzi w posiadanie czarnoskórego księdza Henry’ego, pomagającego dzieciakom w walce z uzależnieniem.
Początkowo byłem sceptyczny, wiedząc że to produkcja Empire, a w filmie maczał palce Tim Kincaid, twórca miernych „Reproduktorek” (1986). Tymczasem dostajemy fajny zestaw: kiczowatą muzykę z syntezatora, skórzane wdzianka, „wannabe” twardego glinę, ekipę nieumarłych, wypalanie pentagramów na klatce piersiowej, śluz i sexy wiedźmę.