Film miał ogromny potencjał, którego w pełni nie wykorzystano. Scenariusz ma wiele niedociągnięć, a sceny wyścigów, a zwłaszcza niektórych wypadków wypadają blado i niezbyt realistycznie, głównie te fruwające auta.
Irytuje mnie postać Tobeya Marshalla, którego z jednej strony nie obeszło rozbicie się 4 aut, natomiast gdy rozbija się jego największy, znienawidzony wróg to leci z pomocą. Sam Aaron też nie za bardzo mi pasował do tej roli. Chyba przez postać Jesse'go z BB została mu już przypięta łatka litościwego, beksatego chłopaczka bez jaj.
Też nie trawię jak przez 2 lata nie można naprawić auta (które i tak powinno być o wiele bardziej uszkodzone) i jakim sposobem po takim czasie może ono stanowić dowód w sprawie? Przecież to auto brało właśnie udział w wyścigu i jego uszkodzenie sprzed dwóch lat ma stanowić dowód? Niezły kit no ale dobra. I też co za sens robić wyścig, którego wszyscy uczestnicy i tak pójdą do paki, jeszcze ta meta w ślepym zaułku, z którego jedyna droga ucieczki prowadzi prosto do oceanu. Chcąc nie chcąc i tak wszystkich dopadłyby tam gliny. Nie lepiej jakby ten Monarch zrobił ustawkę na torze. Jeszcze wiele błędów, które ma ten film. Może za bardzo się czepiam i niepotrzebnie doszukuję się logiki w tego typu filmie, ale choć niektóre elementy scenariusza mogłyby zostać poprawione i film już oglądałoby się lepiej. Ogólnie produkcje ratuje niezły klimat i obsada pobocznych bohaterów. Mimo wszystko to nie ta liga co "Szybcy i Wściekli" i raczej NFS nie stanie się tak kultowy jak tamta seria. Kolejny dowód na to, że kręcenie filmów nawet tylko luźno opartych podstawie gier mija się z celem.