główny bohater był tak beznadziejny, że przez cały czas czekałam, aż ktoś mu w końcu powie coś do słuchu / da kopa w tyłek. Zakompleksiony egoista. Niemal zero zalet. Zastanawiam się: czy mogł w kimkolwiek wzbudzić sympatię? czy w ogóle mial ją budzić? czy raczej miał to być antybohater z założenia?
mialem dokladnie te same odczucia. po jakims czasie bylo juz nuzace ogladanie jego humorow. I az dziw bierze ze nie dostal od kogos w pysk w tym filmie bo na kazdym kroku mu sie nalezalo.
Te same przemyślenia miałem. Wiem, że takich ludzi nie brakuje, ale nie wiem, po co ich promować. Wystarczająco dużo złych ludzi ukazują filmy oparte na faktach...
Mimo, żem raczej facet z krwi i kości w tym przypadku przyznam rację każdej feministce. Chamstwo obleśnego, nadętego typka, jakiego zagrał, lub może nawet był Robert de Niro jest ewidentnie przerysowane ponad potrzeby filmu. To na pewno nie jest, jak pięknie opisują krytycy "rozkwitająca miłość dwojga muzyków". Przez 2g 15 minut z filmu trwającego 2:35 De Niro nie powiedział babce dobrego słowa, nie ma ani jednej sceny, w której zachowałby się inaczej, jak psychopata. To znacznie przekracza proporcje musicalowego zła i chyba niepotrzebne patrząc na całość filmu. To nie musical, to jakiś dramat, czy też studium psychologiczne. Raczej mamy tu pokazane, że przez kilkanaście miesięcy ten oblech tłamsił osobowość dziewczyny, która dopiero rozkwitła po jego pozbyciu się. Ja obejrzałem film z powodu zainteresowań muzycznych i srodze się zawiodłem. Tylko początek jest zachęcający, słuchamy orkiestry Tommyego Dorseya, potem jest dno i upadek, bo główny nieudacznik tego filmu nie poradził sobie także z prowadzeniem orkiestry, głównie z powodu zachowań psychopatycznych. Ostatnie 15 minut mamy nadmiar darcia się Łajzy, która pozbawiona De Niro owszem rozkwita, ale całość jest kompletnie nie wyważona w stosunku do czasu filmu. Poświęcenie 2:35 cennego czasu na jedno wykonanie tytułowej piosenki „New York” to zdecydowanie za dużo. Jak słusznie przedmówcy zauważyli, chamstwo głównego bohatera po ponad dwóch godzinach już było po prostu nudne, takich czarnych charakterów to nawet w niemych filmach czarno białych nie tworzono. Jeśli więc było to z założenia, to założenie było wyjątkowo płytkie.