Film noir. Gatunek kiedyś niezwykle popularny, niezwykle wciąż ceniony i niezwykle mi obojętny. Chociaż sama idea tych filmów i pomysł na główne wątki utrzymane w ciemnej jak noc stylistyce brzmi intrygująco, to jednak na żaden film tego typu jeszcze się nie skusiłem. Najbliżej takiemu kinu byłem oglądając "Mroczne miasto" (SF) i serię "Naga broń" (parodie kryminałów). Do "Niagary" podszedłem bez żadnego nastawienia (kolokwialnie mógłbym napisać, że z nudów) i czasu poświęconego filmowi nie uważam za stracony.
Fabuła jest w miarę prosta i już po ok. pół godzinie całkiem jasna. Szczęśliwe małżeństwo z trzyletnim stażem wyjeżdża na tydzień nad Niagarę, by razem odpocząć, a przy okazji by mąż mógł odebrać nagrodę. Na miejscu jednak się okazuje, że ich domek jest jeszcze zajęty. Okupuje go pewna podejrzana blondynka wraz ze swym mężem. Jednak namiętność tych dwojga już dawno straciła oznaki miłości, a prawdopodobnie niedługo doprowadzi do czegoś zgoła odmiennego...
Sama fabuła z perspektywy czasu nie zachwyca. Jest oczywista i dosyć typowa. Uwagę natomiast mogą przykuć bohaterowie tej rozgrywki - nie są zbyt oryginalni, ale mają w sobie coś prawdziwego. Podczas seansu ma się wrażenie, że para głównych bohaterów naprawdę się kocha i dba o siebie, że postać grana przez Monroe naprawdę jest ponętna, a jej mąż zdesperowany. Mimo tego aktorstwo jest dość typowe dla lat '50 - trochę sztuczne.
Siłą filmu są natomiast plenery. Niagara w filmie wygląda imponująco - jest potężna, nieprzenikniona i piękna. Już dla niej warto zobaczyć ten film. Dodatkowo dobrze na odbiór filmu wpływają zdjęcia (scena przy dzwonach) oraz motyw wygrywanej z wieży na zamówienie melodii.
Podsumowując nie uważam filmu za dzieło wybitne, ale jest w nim parę rzeczy, które mogą przykuć uwagę. Film ogląda się przyjemnie i ma w sobie pewną aurę minionych lat. Nie jestem w stanie polecić, ale z całą pewnością nie będę odradzać. Przyzwoity film, do którego można wracać.