Czytając wszystkie komentarze zachwyconych i niezadowolonych osób, o tym które wątki co znaczą, że to nie dokończone, że tamto bez sensu, że ładne zdjęcia, że za prosty albo za skomplikowany itd...
nasuwa mi się kilka przemyśleń osobistych, które kino i innego rodzaju sztuka powinny w zasadzie prowokować.
Pomijając dość oczywisty aspekt patriarchatu i konsumpcjonizmu, ten film jest dla mnie o głębokiej samotności, szukaniu szczęścia i miłości.
Jak bardzo nieszczęśliwy i zdesperowany musi być człowiek, aby zniewolić ukochaną osobę?
Czy "szczęście" to mieć, czy być? Czy można kochać i wybaczyć, kto świadomie odbiera Ci wolność? Czy "mając wszystko" faktycznie jest się szczęśliwym? Czy można czuć się mniej samotnym, kontrolując miłość i bliskich? Co wybrać - wolność, czy bezpieczeństwo? Czy życie w iluzji dobrobytu to nasz najwyższy cel? Czy społeczeństwo jest gotowe na nowe wzorce i zachodzące skokowo zmiany? Co sprawia, że masz tożsamość i przynależysz do grupy? Czy "możemy być idealni razem"? Jakie ideały miłości umierają i jak konfrontować się z miłością we współczesnych czasach? A w końcu, co jest esencją życia i spełnienia?
Może nie aż tak istotne jest na jakie pytania ten film nie odpowiada, a to jakie zadaje.