Im bardziej coś nietypowe, tym większa szansa, że zdecyduję się po to sięgnąć. Od jakiegoś czasu przed oczami przewijał mi się tegoroczny tytuł „Nie ocali Cię nikt” – nie mogłam więc przejść obok niego obojętnie. Przykro jednak stwierdzić, że dość niskie oceny są w moim mniemaniu całkiem uzasadnione. Pomysł był ciekawy, jednak powtarzalność przedstawiona w filmie bardzo szybko zaczyna po prostu męczyć.
Samotność to jedyne, czego doświadcza Brynn w swym życiu. Została odrzucona przez lokalną społeczność, mieszka w oddaleniu od reszty cywilizacji i poświęca się pasjom. Składa miniaturowe modele, szyje, a także pisze listy do tajemniczej Maude. Pewnej zupełnie zwyczajnej nocy w jej domu zjawia się przybysz z obcej planety. Kobieta chowa się po kątach swego domu, starając się uniknąć spotkania z kosmitą. Gdy jednak dochodzi do nieuniknionego… wychodzi obronną ręką, mordując nieproszonego gościa. Ten koniec stanowi jednak dopiero początek ucieczki przed nieznanym – w dodatku bez możliwości pomocy ze strony mieszkańców miasteczka. Czy Brynn poradzi sobie z kosmicznymi najeźdźcami w pojedynkę? Co więcej: jakie wydarzenia doprowadziły tak naprawdę do przymusowej alienacji kobiety?
Tym, co wyróżnia film na płaszczyźnie narracyjnej jest niemal zupełny brak dialogów. Półtorej godziny praktycznie nieustannego milczenia brzmi jak intrygująca koncepcja, jednak nie broni się ona zupełnie. Nie mamy tu w końcu do czynienia z osobą, która mówić nie potrafi, a po prostu z jakiegoś powodu tego nie robi… co nie ma szczególnego uzasadnienia fabularnego. Cały film sprowadza się do zwykłej ucieczki, lecz brakuje temu napięcia – szczególnie, gdy od początku widz wie, że chodzi o obcych. Nie pomaga również to, jak trudno w ogóle lubić główną bohaterkę. Dowiedzieć się o niej można bardzo mało, przez co jej los był mi zupełnie obojętny. Jej „tragiczne backstory” również nie porywa. Tak samo jak zakończenie, które ma lekko absurdalne brzmienie. Czego chcieli kosmici? Niby ten film obejrzałam, a jednak nie potrafię ze stuprocentową pewnością odpowiedzieć na to pytanie.
Zdjęcia prezentują się naprawdę atrakcyjnie, choć w obecnej kondycji kina – można je nazwać tylko „standardowymi”. Nie ma tu pięknych ujęć, zmyślnego montażu, niczego, co wyróżniłoby tę produkcję w warstwie wizualnej. Muzyka wypada udanie, chociaż po kolejnych minutach bez dialogów po prostu zaczyna męczyć i niemalże zlewać się z tłem. Aktorsko za wiele tu nie ma, bo główna bohaterka nie ma szczególnie okazji do wyrażania emocji innych niż strach… a nawet to wypada dość mało przekonująco. Jak prezentują się za to sami kosmici? Kojarzycie może obcych z „Bliskich spotkań trzeciego stopnia”? Ci w „Nie ocali Cię nikt” wyglądają dokładnie tak samo. No, może odrobinę bardziej nowocześnie pod kątem zastosowanych efektów specjalnych, które mają się tu całkiem nieźle.
Nie jestem może szczególnym wyjadaczem opowieści dotyczących przybyszów z obcych planet, jednak raczej nie będę w mniejszości, twierdząc, że „Nie ocali Cię nikt” stanowi kiepską produkcję. Nie jest może kompletnie zły i widziałam naprawdę masę słabszych filmów, ale zupełnie nie trafia on w moje gusta horrorowe. Jeśli oglądacie wszystkie możliwe produkcje o kosmitach – prawdopodobnie będziecie się przy nim dobrze bawić. W przypadku osób, które potrzebują, by seans naprawdę angażował, a niekoniecznie fascynujących się kosmitami, rozsądnym byłby wybór czegoś innego. Ode mnie pozycja ta zyskuje raptem 4/10.