W formie to „Bliskie spotkania trzeciego stopnia”, cyfrowa kompilacja motywów powtarzanych w pętli od kilkudziesięciu lat. Co do treści, jest nawet gorzej: nastolatka eliminująca gości z innego świata, którzy przylecieli, bo bardzo chcą jej zajrzeć do buzi i do głowy.
Trudno traktować poważnie wizję istot dysponujących pokazanym poziomem technologii, które tracą życie by trzasnąć parę razy drzwiami lodówki. Inwazja? Też nie, bo czegóż mogliby od nas chcieć? Garści bolesnych obrazów wytarganych siłą z umysłów przerażonych zwierząt wyłapywanych snopami światła z ciemności nocy i własnej ignorancji?
Jeśli są jacyś ONI i dotarli do punktu, w którym mogą manipulować czasoprzestrzenią, to znaczy, że muszą istnieć miliony rozwiniętych cywilizacji. Szansa, że zainteresowaliby się ludźmi jest w skali kosmicznej znikoma.
Obraz jest wyrazem odwiecznej gatunkowej mizerii. Wymyślamy bogów, by nie zajmować się własną nędzą. Nieistotne, czy nazwiemy ich kosmitami, czy aniołami, zawsze chodzi o to samo: skowyt umysłu ogarniętego trwogą samotności, w rozpaczy szerzącego chaos. Nikt nie przybędzie z gwiazd, by prostować nasze cierniste ścieżki. Nikt nie zauważy, że w ogóle dane nam było zaistnieć, skoro sami nie potrafimy docenić tego zdumiewającego faktu. Jeśli traktować film jako próbę poszukiwania prawdy we własnym odbiciu, to raczej obrazki z gabinetu krzywych luster – szczęśliwego zakończenia nie będzie.