Jak przy każdym filmie z moim bożyszczem aktorstwa - Leosiem - naspamowalem już wystarczająco, jednak zapomniałem wspomniec, nie wiem czy nie o najważniejszym, mianowicie o muzyce, i to muzyce oryginalnej! Nicholas Britell eksploduje tu niczym wulkany pokitrane pod Yellowstone.. Ja nie przesadzam, ale to jest jeden z najlepszych soundtrack'ow w tym milenium. Poziom po prostu światowy. A charakterystyka jest tak wyrazista, że - tak, można się już śmiać z tego porównania - próbuje dorównać m.in "Ojcu chrzestnemu" nawet... Niewiarygodny poziom. Naprawdę, Britell wybuchł już chyba na dobre w swoim fachu i nie dość, że dopiero wszedł na najwyższy poziom, to jeszcze od razu zapisał się w historii... Polecam każdemu co będzie ten film oglądal skupić się na oryginalnym soundtrack'u, bo to jest coś niewiarygodnego.