Tak, przyznaję się – bawiłem się na tym filmie. Co więcej śmiałem się i to nie pod nosem a pełną gębą. Wiem, że był głupi, pozbawiony sensu a momentami i fabuły. Wiem, że chwilami tracił tempo i robił się po prostu nudy. Nic z tego – i tak się bawiłem całkiem dobrze. Ale tym właśnie są guilty pleasures, grzeszne przyjemności do których wstyd się przyznać.
Filmu pewnie nigdy więcej nie zobaczę, i płakać z tego powodu nie będę, ale soundtrack bym sobie jeszcze raz puścił.