6,6 14 tys. ocen
6,6 10 1 13771
7,0 3 krytyków
Niedościgli Jonesowie
powrót do forum filmu Niedościgli Jonesowie

Chrześcijański? Jak ja zatytułowałem ten wątek? Ano, tak. To żaden click-bait. Jest to film o głęboko chrześcijańskiej wymowie, przemycony, podobnie jak American Beauty, trochę jak chrystusowy koń trojański w hollywoodzkim zalewie shitu.

To nie moja żona, to nie moje dzieci, to nie mój dom.

Mainstreamowe chrześcijaństwo, u swego instytucjonalnego zarania, wszystko co nie pasowało do mariażu doktryny z państwem, wrzuciło do wora z napisem "gnostycyzm", i tak oto, niektóre wartościowe ewangelie zostały nieuwzględnione w kanonie, choć dopiero łącznie z tymi czterema kanonicznymi tworzą pełen obraz nauk Chrystusa.

Dziś, możesz kojarzyć je z jednym hasłem o miłości, które bez namysłu i poznania kontekstu, możesz uznać za "wygórowane". Natomiast misję Jezusa możesz kojarzyć tylko z krzyżem. Chociaż to była kulminacja Jego misji, która splotła się doskonale z tym, czego nauczał, a czego zniewolony świat władzy nie mógł ścierpieć.

Jaki "pełen obraz"? O czym mówię? Już Ci mówię. Na pewno zaczniesz coś kojarzyć, gdy będę nawiązywać do tego filmu.

Otóż człowiek nie może pół dnia myśleć o tym, w co się ubrać i czego napić. Nie może łapczywie wyrywać innym tego, co mają, jakby już z tym, co ma, nie mógł być szczęśliwy.

Jakby nie miał w sobie skarbu, dziecięcej radości, którą trzeba wskrzesić, aby narodzić się na nowo, spojrzeć na rzeczywistość świezym okiem. Zobaczyć, że rzeczy to tylko rzeczy, i można się z nich cieszyć, można mieć frajdę, ale nie są źródłem szczęścia, ani wyznacznikiem wartości człowieka.

Nie posiadanie, a bycie. Bliskość.

Kto nie ma w nienawiści avatarów swoich matek, ojców, rodzeństwa, ten nie może dobrze zrozumieć nauk Jezusa, by zaczął kochać to, co w najbliższych prawdziwe. Nie jest na to gotów.

Musi wpierw znienawidzić ich, a nawet samego siebie, a raczej tych swoich avatarów, tych masek, które się ubiera, a które nam system podsuwa od maleńkości, byśmy tracili to, co jest w nas, i byśmy uganiali się za tym, co na zewnątrz. Byśmy udawali przed innymi w pełni samowystarczalne i lepsze jakościowo maszyny. Lepszych obiektywnie ludzi, z tego czy innego względu.

Najczęściej z powodu nic nie znaczących, nadrabialnych błahostek.

Ludzie wstydzą się tych swoich słabości rzekomych. Nie mają się wstydzić, to normalne, każdy jest lepszy w czym innym, byśmy mogli się dopełniać. Mało tego, gdy człowiek znajduje ten swój skarb, to może pozbyć się wszystkiego innego, by zająć się nim, i aby ten mnożył się w pasji, a inni na tym nie tracą, lecz też zyskują, bo skarb przynosi plon obfity. Kiedy powstaje z miłości.

Nie czyń tego, co nienawidzisz. Przystań w pogoni za rzeczami, by imponować, jakoby to było Twoim jestestwem. Przystań może jeszcze zanim dojdzie do tragedii, jak w tym filmie. Nie lękaj się tego, że chcesz dobrze zarówno dla siebie, jak i dla innych, gdzieś tam w głębi. Nie bądź niewolnikiem, choć niektórzy zniewoleni będą chcieli zniewolić Ciebie.

Przystań, spójrz na wszystko takim, jakie jest, zobacz, że wszyscy jesteśmy rodziną i tak powinniśmy się, w pierwszym rzędzie, czuć. Nie stadem maszyn konkurujących o każdy pretekst i tylko odgrywających role, sztywne role, przed sobą samym i przed innymi.

Daj się ponieść uczuciu, poznaj siebie, poznaj też swoje talenty, mnóż je w pasji, żyj prawdziwie, a wszystko, co ziemskie, będzie Ci dodane. To, czego naprawdę potrzebujesz i co będzie frajdą. Bądź wdzięczny i ciesz się z tego jak dziecko. Nie bój się bliskich relacji, bo po to tu jesteśmy. Gdy nie będziesz bać się bliskości i potrzeby tej bliskości, nie przerodzi się we frustrację i desperację, więc nie nakręci się w Tobie błędne koło zła obwiniania się za to, że jesteś rzekomym "nieudacznikiem", że jesteś zbyt "niemęski" jak na faceta, lub za mało "samodzielna" jak na "wyzwoloną" kobietę.

Jesteśmy po pierwsze ludźmi. Stworzonymi na podobieństwo, a nie identycznymi z Bogiem, więc razem możemy jeszcze więcej, tworząc Jego podobieństwo. Gdy poznasz siebie, pokochasz siebie, a gdy siebie prawdziwego prawdziwie pokochasz, czymś naturalnym będzie analogiczne uczucie do... bliźniego. Bardzo ludzkie.

To fundament, który mimo zmienności życia, a nawet uwzględniający tę zmienność i cieszący się z niej, oczekujący niespodzianek... pozwala jednak na twardy grunt. Twarde poczucie rzeczywistości. Której praktyczne parametry to przewidywalne banały, bo ta najprawdziwsza rzeczywistość jest w Twoim sercu, a Ty, zanim z niego nie spadnie masa osadu i kamienia, oszukujesz się, że jest inaczej, i nadal się okopujesz.

Co nie ma nic wspólnego z męstwem, odwagą, zaradnością, sukcesem, czy czymkolwiek innym. To żałosne w sensie obiektywnym.

A nawiązując już bezpośrednio do filmowej rodzinki... zauważyłeś, że gdyby ta fejkowa rodzina udawała rodzinę również i w odosobnieniu, tzn. we własnym gronie... w końcu mogliby się pokochać rzeczywiście?

Bo o co tu, w gruncie rzeczy, chodzi? O brak ukrytych motywów, a empatyczność jest naszą naturą! Jeśli kogoś gramy, to wczuwamy się w rolę, aż tą rolą się stajemy. Nie można więc wczuwać się w życie, w którym nosi się maskę na każdą inną okazję, bo to odczłowiecza nas, wyjaławia z człowieczeństwa.

Zrzucenie masek nie pozbawi nas inteligencji, bystrości, a nawet poczucia humoru czy dystansu. Przeciwnie, uruchomi nasz pełen potencjał, bo dopiero wtedy czujemy pełną, prawdziwą, radosną moc. Pamiętaj, jeśli zbliżają się święta, a Ciebie zasypują memy o obłudzie tej atmosfery świątecznej, kichaj na nie. To okazja, by "udawać", a właściwie, wczuć się w tę rodzinną atmosferę z przekonaniem, że to dobra okazja na uruchomienie miłości i podtrzymanie jej przez resztę roku. Posądzanie się o obłudę to sprytna wymówka do tego, by nie zacząć prawdziwie, a każda okazja jest dobra.

Zacznijmy widzieć w sobie ludzi po pierwsze. Ludzi traktujmy po ludzku, rzeczy traktujmy rzeczowo. I nie mów mi, że wystarczy bycie humanistą. Nie. Nie, ponieważ nikt z nas nie dostanie od drugiego człowieka takiej miłości, jaką darzy nas Ojciec. A każdy jej potrzebuje, dlatego jest tyle tragedii i zawodów miłosnych. Ta najgłębsza potrzeba największej miłości jest zarezerwowana naturalnie dla relacji z Ojcem Żywym.

Humanista z ewolucją w tle, może mówić o empatii, ale bez pełnego przekonania o Bogu, będzie to niepełne. Małpy też są empatyczne, a same neurony lustrzane, to tylko zadatek to bezmyślnego naśladownictwa, w co wlicza się też stadna przemoc. A więc nie o to chodzi. Kiedy wierzymy w Boga, który wyposażył nas w dary w nas i na zewnątrz, i który zsyła je do nas co dzień, możemy być wdzięczni. A tylko z takiego poczucia wyłania się autentyczne szczęście, a nie płytka satysfakcja, która ma tendencje do imitacji szczęścia.

Jeśli nasze życia i w ogóle całe życie ma być "kosmicznym przypadkiem" - absurd - to nie ma miejsca na wdzięczność za przypadek. Nie ma przypadków. I nie ma lepszych ludzi. Jonesowie mogą być niedościgli w swojej dyscyplinie, ale to tylko gra. Nie zasmucaj bliźniego, jeśli lubisz tę grę, ale widzisz, że on zbytnio się wkręca, nie zauważając, że to gra. Pozostań człowiekiem.