"Niekończąca Się Historia" Michaela Endego, wybitnego niemieckiego pisarza, którego nazwisko jest jednym z najważniejszych dla młodych czytelników sąsiadującego z nami od zachodu kraju, zapisała się trwale w kanonie książek dla młodzieży drugiej połowy dwudziestego wieku. Wydana w 1979 roku, od razu stała się wprost szalonym bestsellerem, i na miejscu jednej z najpoczytniejszych książek w Niemczech i USA pozostała przez kilka dobrych lat. I nie ma się czemu dziwić - historia Bastiana Baltazara Buksa, osamotnionego chłopca o niebywale bujnej wyobraźni, który po śmierci matki nie może znaleźć wspólnego języka z ojcem, opowieść o miłości, przyjaźni i ludzkich marzeniach, to opowieść porywająca i wzruszająca, oraz - co najważniejsze - bardzo mądra, głosząca największe prawdy o ludzkim życiu i o ludzkiej duszy, która unosi nas w inny świat i ukazuje, jak bardzo ważne są marzenia, świat fantazji, wyobraźni, a także - jaką rolę pełnią w życiu człowieka miłość, rodzina, dom, akceptacja. Ende otwiera drzwi do naszej duszy i naszych marzeń, uświadamia nam, że świat wyobraźni nie jest wcale mniej ważny od tego, po którym stąpamy, jak ważne dla życia są ludzkie fantazje. To, że robi to, opowiadając z pozoru niczym się niewyróżniającą historię o małym zielonoskórym chłopcu, Atreju, który ma za zadanie w krainie ze snów, krainie wyobraźni - Fantazjanie - znaleźć lekarstwo dla śmiertelnie chorej cesarzowej tej krainy, nie zmienia faktu, że książka ta, pełna najzabawniejszych i najstraszniejszych potworów i różnorodnych stworzeń, jest książką nie dla dzieci, mimo iż tak mogłoby się wydawać, ale książką dla dorosłych - i dla tych, który umieją spojrzeć w niebo i wyobrazić sobie lecącego wśród chmur Smoka Szczęścia, i tych, którzy twardo stąpają po ziemi i nie chcą - lub nie mają odwagi - puścić wodze wyobraźni. "Niekończąca Się Historia" podejmuje bowiem śmiało takie problemy jak, oprócz wymienionych powyżej: akceptacja, zauważenie talentu, przywiązanie, władza, śmierć, powrót.
Niestety, nie zauważył tego znany reżyser Wolfgang Petersen, który w 1984 roku zrealizował film oparty na motywach tej książki - jego dzieło, powstałe w wytwórni Warner Brothers, w koprodukcji amerykańsko-niemieckiej, zdobyło szalone powodzenie i od razu zostało zaliczone do klasyki fantastyki... tak jak poprzednio książka, dziecięcej. Tyle że tym razem nie widzimy żadnego błędu.
"Niekończąca się opowieść" Petersena, to wzruszająca opowieść o chłopcu, który przypomina nam bardzo Bastian, ale która mało co ma wspólnego z książką. Początek, owszem. Ale później... Bajeczka dla dzieci, ot, taka sobie familijna opowiastka, owszem, mimo kiepskich, choć świetnych jak na tamte czasy efektów specjalnych, dość zgrabnie opowiedziana, ale nie oddająca i nawet nie próbująca oddać historii Endego, którą (bajeczkę), owszem lubię, a nawet bardzo - ale nie jako adaptację ukochanej książki, a na dodatek urywająca się w najważniejszym momencie (jeśli ktoś chce się dowiedzieć, co myślę na temat 2 części The NeverEnding Story, niech zajrzy do komentarzy tego filmu).
I wcale się nie dziwię, że Michale Ende wkrótce po premierze obwieścił, że nie ma z tym obrazem nic wspólnego. I dobrze!
No dobrze, koniec z tym marudzeniem, bo muszę przyznać, że mimo znajomości książki i całego oburzenia na Petersena, film, jeśli spojrzeć na niego jako na zupełnie oddzielną jednostkę, zupełnie niezwiązaną z bestsellerem Michaela Endego, jest zrobiony bardzo sympatycznie. Szczególnym plusem są tu dziecięcy aktorzy wcielający się w trzy główne role: Barret Oliver jako Bastian, Tami Stronach jako Dziecięca Cesarzowa (przywiązanie do tej niesamowitej postaci nie pozwala mi wymienić ją na końcu) i Noah Hathaway (gwiazda tego filmu - czy słusznie?) jako Atreju.
Według mnie najgorzej spisał się z tego towarzystwa wychwalany przez recenzentów Hathaway. Jego postać jest wiarygodna i sympatyczna, jednak ani nas nie rozczula, ani niczego specjalnie nie przesyła, choć wszystkie zdobyte przez niego nagrody i nominacje można określić mianem "uczciwie zarobione".
O wiele trudniejszą od niego rolę dostała Tami Stronach, bo mimo iż pojawia się na jedynie kilka minut, jest na ekranie przez niecały kwadrans, w pełni oddaje postać ukazaną przez Endego (och, a miałem nie wspominać o książce!).
Barret Oliver w roli Bastiana jest świetny, nadzwyczaj wiarygodny i sugestywny - choć jego rola w filmie jest o wiele mniejsza niż rola Hathawaya, w pełni rozumiemy, że to on jest tutaj głównym bohaterem, wiemy, jakim niezwykłym chłopcem Bastian jest - że to nie tylko fajtłapa i mól książkowy, ale przede wszystkim czułe, wrażliwe, delikatne i osamotnione dziecko.
Mocnym atutem tego obrazu jest również niesamowita muzyka Klausa Doldingera i Giorgio Morodera - nie dziwię się, że tytułowy utwór The NeverEnding Story stał się prawdziwym przebojem.
Tak prywatnie oceniam "TheNeverEnding Story" bardzo dobrze, jeżeli nie myślę o pierwowzorze, i kiepsko, kiedy uświadamiam sobie, że miała to być adaptacja jednej z najlepszych i najmądrzejszych książek, jakie pojawiły się w latach siedemdziesiątych. Kiedy pomyślę o takich fascynujących postaciach jak Trzech Panów, Xayida, Yor, Mistrzowie Głębokiej Medytacji, Acharaje, Argaks, Graograman, Pani Aiuola - czuję, jak pod powiekami powstają mi łzy...
Och, pani Petersen, co żeś pan najlepszego zrobił!
Witam,
Pewnie moja odpowiedź będzie baaardzo spóźniona w stosunku do interesującej opinii wyrażonej o filmie Nie kończąca się opowieść.Trzeba wyrazić szacunek do opinii prezentowanej powyżej,gdyż rzadko można przeczytać tak dociekliwe i szczere opinie w świecie internetu.Można się zgodzić z większości tych uwag,ale mam nieco odmienne zdanie dotyczące kilku kwestii.Nie zgadzam się,że rola Noaha Hathawaya niczego nie przesyła.Moment tonięcia Artaxa to jedna z tych scen ,która przeszła do historii kina,a rozmowa z Morlą,z Gmorkiem?.W oczach tego chłopca widać całą tą sytuację,którą mu przyszło przeżywać.Mnie wydaje się odwrotnie,że rola Tami raczej niczego nie przekazała.Co do filmu Petersena zgadzam się,że urywa się zupełnie bezsensownie,że moment końca filmu nie niesie żadnego przesłania,ale tak się zastanawiam czy książkę Endego można by pokazać inaczej jeśli film był robiony od samego początku jako film komercyjny z ogromnym,jak na tamte czasy budżetem?Petersen spłyca wszystko do takiej papki dla młodzieży wychowanej na MTV,ale czy gdyby ten film był inny,z jakimś mętnym,małozrozumiałym dla przeciętnego widza przesłaniem czy odniósł by sukces?Ten film wywindował Petersena do świątyni komercji czyli do Hollywood czyli coś w tym było.Pisarz Ende od początku wiedział,że to będzie film komercyjny,pokłócił się z producentami o kwestie finansowe,o cenę nazwiska dopiero po tym dorobił całą tą otoczkę "strażnika prawdziwej sztuki".Wydaje mi się,że ogólny zamysł by w 90 minut pokazać to co było w książce Endego był niemożliwy.Od początku Niekończąca się opowieść powinna być tym czym są np. Gwiezdne wojny składające sie z wielu części czy po prostu serialem.Może wtedy jakoś miałoby to ręce i nogi i przesłanie dałoby się pogodzić z wizyjnością.
Pozdrawiam wszystkich fanów Nie kończącej się opowieści.
Zgadzam się w zupełności. W porównaniu do ksiązki, film jest tragicznie płytki. Nic nie jest podobne do pierwowzoru, z wyglądem Bastiana i relecjami z ojcem (w książce to ojciec Bastiana był zamknięty, w sobie nie na odwrót)na początku. I jeszcze ta urwana fabuła. To pewnie dlatego filmowa historia mnie rozczarowała (film obejrzałam dopiero po przeczytaniu książki):/. Dobrze chociaż, że muzyka była piękna. Za to książka mnie zachwyciła. Po jej przeczytaniu, przez dłuższy czas nie mogłam przestać myśleć o niej, co żadko mi się to zdarza, jeśli chodzi o inne książki (no chyba, że czytam HP^^). Kto nie czytał, koniecznie musi to zrobić. Polecam.
a ja nie zgadzam się że książka była lepsza od filmu,może była inna ale wcale nie ukazuje więcej wartości niż film.co do aktorstwa również nie uważam żeby było złe,zwłaszcza Atreyu bo na nim głównie opiera się film wypadł naprawdę dobrze,widz po prostu przenosi się do krainy fantazji i razem z nim przeżywa przygody,jak byłam mała zawsze płakałam kiedy Artax umierał. może i film nie kończy się doskonale no ale książka byładosyć długa więc wszystkiego oczywiście nie dało się zmieścić,w książce natomiast nie podobało mi się to wracanie w kółko do początku aż Bastian się nareszcie namyślił i nadał jej imię,historię z imieniem również uważam za lepszą w filmie,bardziej podobało mi się to że nadał jej imię zmarłej matki(chociąż do dzisiaj nie wiem co on tam krzyczy ;-)) niż "Dziecięca Cesarzowa". co do przygód Bastiana w Fantazjanie zdaje się że powstały następne części na ten temat(fakt że beznadzieejne),ktoś wyżej napisał że książka nie jest dla dzieci jednak film miał być przede wszystkim dla dzieci i musi zawierać treści jasne głównie dla nich
dla mnie film zawsze ukazywał takie wartości jak: przyjażń,odpowiedzialność,poświęcenie i przede wszystkim siłę marzeń