Do szewskiej pasji doprowadza mnie polski tytul, niezmiennie kojarzacy sie z Niekonczaca sie Opowiescia (1, 2), a to przeciez nie to. Angielski tytul, ktory wole, jakos lepiej pasuje.
Nastawilam sie na spektakl jednego aktora w wykonaniu Alana, ale milo rozczarowalam sie panem Grantem. Bo to nieoczekiwanie okazuje sie niezlym aktorem, w tej roli przynajmniej.
Tak do konca, podobnie jak Bridget, nie jestm pewna co do gatunku. Niby obyczajowy, moze nawet dramat, a ja tu dostawalam atakow histerycznego smiechu, szczegolnie na scenach, hmm, lozkowych. Wiem, ze cytujac Rozwazna i Romantyczna, Alan "nie jest tak energiczny", ale tu przeszedl samego siebie. Taniec sw. Wita to to nie byl na pewno;) Zreszta reasumujac jego role- byl oblesny, mial swietna mimike (wspomniana scena z krokodylem- Meredithem) i mowil bardzo malo, aha, jeszcze wybornie skakal;) Coz dodac? Marnie skonczyl... Swoja droga byc wylawianym przez jakis holownik, to sie nazywa poswiecenie na rzecz sztuki!
I tak gwoli konca- dziwny film, po raz pierwszy bardzo mi sie nie podobal, dopiero pozniej docenilam go, dobra rola Hugh G. i jak zawsze Alana (dla fanow Snape'a to moze byc szok), ladne zakonczenie (haha) i odrobina angielskiego humoru. warto zaryzykowac (?)