O Davidzie Lynchu mowi sie, ze wciaz kreci ten sam film, co osobiscie traktuje jako powiedzenie dosyc przewrotnie i zartobliwe. Gdyby jednak to samo rzec o Cronenbergu, to slowa te nabieraja zupelnie odwrotnego znaczenia. Cronenberg bowiem konsekwentnie, w kazdym swoim filmie (jaki dotychczas mialem okazje widziec) prowadzi bohaterow ku coraz to glebszemu zatraceniu, az do momentu kiedy schizofreniczny swiat paranoi, obsesji i lekow zlewa sie calkowicie z rzeczywistoscia, czego nastepstwa sa tragiczne. Otrzymujemy kolejny (po nagim lunchu, czy pajaku) film o totalnej autodestrukcji czlowieka poprzez utrate kontroli nad samym soba, z jak zawsze ciezkim, dusznym i nieco surrealistycznym klimatem, budowanym m.in. przez wspaniala muzyke Howarda Shore i genialna kreacja Jeremy'ego Ironsa - 10/10.
Chciałbym tutaj wspomnieć jeszcze o scenografii,która ma niebagatelny wpływ na odbiór tego filmu.Sceny umieszczone są w futurystycznych,zimnych wnętrzach,utrzymanych w szarych barwach,pozbawionych zbędnych ozdobników,które mogłyby nadać pomieszczeniom jakiegoś osobistego charakteru.Jedynie,jeśli dobrze pamiętam,mieszkanie aktorki urządzone jest w bardziej tradycyjny sposób,jest rodzajem wyspy na oceanie szarości i bezosobowości.Swoją drogą,gdybym ja przebywał w takim otoczeniu,też bym popadł w jakąś depresję lub przynajmniej w melancholię i mogłoby się to skończyć na detoksie albo w klubie AA.
Rola Ironsa rzeczyiście bardzo dobra,ale filmu nie oceniłbym aż na 10/10.Ja,ze swojej strony daję 8.