Poszedłem do kina pełen najlepszych chęci - świetny reżyser, znani aktorzy i ciekawy pomysł na fabułę. Niestety, tym razem Gilliam nie mógł w pełni wykorzytać swojej wyobraźni. O ile wizualna strona filmu jest (jak zawsze u tego twórcy) interesująca, o tyle scenariusz pozostawia sporo do życzenia. Całość jest zbyt chaotyczna, pełna wątków pobocznych których nie rozwinięto umiejętnie. Jest tu dosłownie kilka zabawnych sytuacji, a całość trwa 2 bite godziny. Na plus także gra Jonathana Pryce`a (w roli sadystycznego Francuza) i Petera Stormare`a ("dostarczyciela" kilku śmiesznych sytuacji), ale to za mało, aby film uratować. Baśnie braci Grimm zasłużyły na lepszą ekranizację.
Może film wydaje się zbyt chaotyczny, ponieważ został strasznie okrojony przez producentów. Wizja Gilliama im po prostu 'nie odpowiadała'. Ponoć nawet wycieli najbardziej spektakularną i najdroższą scenę, na której zależało Terry'emu. Szkoda. Być może na DVD ukaże się wersja reżyserska?
No cóż, po Weinsteinach można się było spodziewać takiego okaleczenia filmu. Być może lepiej by było, gdyby Gilliam szukał źródeł finansowania poza Hollywood (tak jak Stone z "Aleksandrem"), np. w Europie, na pewno znaleźliby się "szaleńcy", którzy wsparli by jego projekt. Ale to tylko gdybanie. Szkoda, bo film ma naprawdę kilka niezłych momentów, ale miałby ich zdecydowanie więcej, gdyby nie ci przeklęci i będący na bakier z wyobraźnią baśniowo-filmową producenci. Podobno Scorsese też miał takie problemy kręcąc "Gangi Nowego Jorku".