Obraz młodego pokolenia na początku lat 60 – nie do końca udany. Dwójka przypadkowo spotkanych bohaterów spędza ze sobą noc prowadząc ze sobą dwuznaczną grę jednocześnie próbując przedrzeć się przez skorupę cynizmu i obojętności, choć Wajda stara się szukać w nich dobra. Podobny temat poruszył T. Konwicki W „Ostatnim dniu lata” jednak obojętność bohaterów tego filmu wynikała z przeżyć wojennych tutaj nie mamy wyjaśnienia, przez co psychologia kuleje.
Sama historia troszeczkę się dłuży i nie wywołuje zbyt dużych emocji na dodatek Krystyna Stypułkowska grająca Pelagię nie miała zbyt dużych umiejętności aktorskich.
Za to na plus muzyka wielkiego Komedy oraz role jak zawsze niezawodnych Łomnickiego i Cybulskiego. 6/10.
ostatni dzień lata do niewinnych czarodziejów ma się jak pięść do oka, równie dobrze można napisać: lepiej jeszcze raz zobaczyć stawkę większą niż życie.
Drwisz sobie :) jednak w obu obrazach mamy dwoje ludzi którzy niewiele o sobie wiedzą i są niezdolni do większego uczucia.
a ja ten film obejrzałem tylko dla jazzowej atmosfery i muzyki Komedy :) nie miałem żadnych wymagań i mi się podobało, miło i niegłupia rozrywka
Ja tak jak qswyt nie miałam, żadnych wymagań i też jestem zadowolona z tego filmu. Obejrzałam go ze względu na mix Wajda-Komeda-Łomnicki-Skolimowski-Polański-Cybulski.
Tutaj znacznie bardziej rozwinięta jest psychologia postaci. 'Ostatni dzień lata jest filmem bardzo poetyckim, postacie są jednak niedookreślone'.
a mnie akurat dłużył się Ostatni dzień lata, a krótszy przecież.
Niewinni czarodzieje za to jak z bicza strzelił :) świetny, lekki, zdystansowany i dowcipny film!
muzyka nie wymaga komentarza :)
akurat, jak zresztą na Wajdę przystało, jest szalenie nierówny. niektóre sekwencje to po prostu maestria, z kolei bardzo nieudana moim zdaniem końcówka, plus niepotrzebna wielowątkowość zupełnie psuje ten film, który miał potencjał być naprawdę rewelacyjnym.
W pierwotnym założeniu zakończenie miało wyglądać zupełnie inaczej. Cenzura wymogła na Wajdzie dokręcenie ostatniej sceny, by finał zyskał taki, a nie inny, charakter.
Zbyt teatralny - przerysowany, nachalna symbolika, gra gestem (jakby dla widza z ostatniego rzędu, nie dla widza kinowego), ale i tak bardzo mi się podobał (jak to rozum nigdy nie nadąży za sercem...).
Sekwencja z pudełkiem zapałek jest mistrzowska - tak wiele o bohaterach powiedziane tak prostym środkiem. Rewelacyjny pomysł z kablem na wysokości gardła boheterów (dialog kręcony: ujęcie-przeciwujęcie) jest zaś całkiem jak nie Wajdy. Gdybym zobaczyła go w oderwaniu od reszty, jako scenę nakręconą przez nieznanego twórcę i odkrytą po latach, strzelałabym, że odnaleziono nieznany film Polańskiego (w sumie był na planie, więc kto wie... ;-) )
Ja podszedłem to tego filmu zupełnie bez żadnych wymagań wobec niego. Na pewno się nie zawiodłem. Dostałem dobry obraz pod każdym względami. Bardzo dobry Cybulski, podobnie jak muzyka filmowa. Mimo to film nie urzekł mnie tak bardzo jak wspomniany przez Ciebie "Ostatni dzień lata". Samo ograniczenie się do dwóch postaci bez żadnych osób trzecich było genialny a film dla mnie jest arcydziełem przez duże A. Co do "Niewinnych Czarodziei" to jestem bardzo ciekaw jak by film wyglądał gdyby została w nim użyta podobna konwencja. Generalnie kolejny film na którym młode pokolenie aktorskie mogło by brać przykład.
no chyba sobie kpisz! na moje to po prostu nie rozumiesz za bardzo klimatu filmu, skoro historia ci się dłuży i twoim zdaniem Krystyna Stypułkowska ma za mało umiejętności aktorskich.
Szczerze powiedziawszy trafiłem na ten film zupełnie przypadkowo, skacząc po kanałach w TV. Muzyka jazzowa do tego filmu, skomponowana przez Komedę bardzo klimatyczna, ale z racji, iż film jest odarty z emocji, uczuć a główni bohaterowie zachowywali się zupełnie beznamiętnie wobec siebie, kompozytor tworząc tło obrazu, nie mógł rozwinąć skrzydeł. Muzyka dobra, ale słyszałem kilka lepszych utworów jego autorstwa. Czytałem zarzuty wobec tego filmu, że niewiele wiadomo o głównych bohaterach, że rys psychologiczny postaci jest kulawy i że p. Stypułkowska dysponowała mimiką twarzy porównywalną do tej, którą raczy dzisiaj nas Steven Seagal.Otóź, bardzo dobrze, że reżyser nie próbował skazić głównych bohaterów wojną (tak jak to mialo miejsce w 'Ostatnim dniu lata") i przez to sztucznie wykreować nieistotną, naiwną głębię w postaciach. To jest po prostu historia miłosna. Film nie był niepotrzebnie wydłużony, wszystkie sceny składały się logicznie w całość i wydaje mi się że każda była potrzebna - no może poza tą jak Bazyli gotował Pelagii jajecznicę. Ponadto, Wajda postąpił właściwie, nie opisując historii tych kochanków oraz nie wchodząc im do głów - opisując ich wcześniejsze dzieje odbiorca mógłby niepotrzebnie nadinterpretować oraz szukać drugiego dna, które nie jest nawet potrzebne; nie wiedzieliśmy także co sobie bohaterowie myślą i dobrze, bo film straciłby jakikolwiek smaczek i czy końcówka filmu byłaby tak zaskakująca, jednocześnie wieńcząca w sposób idealny cały obraz?
No i na koniec p. Stypułkowska - grała młodą damę, na pozór obojętną wobec Bazylego, jednocześnie taką, dobrze wychowaną (pamiętajmy że są to lata 50-60), także trudno byłoby oczekiwać od niej multum różnych min, gestów. Grała postać spokojną, wyważoną, beznamiętną; trudno więc by strzelała minami, gestami jak osoba ze szpitala psychiatrycznego.