Reżyser zawsze miał skłonności do komercjalizowania swoich filmów za pomocą głównie takich narzędzi jak poczucie humoru czy akcja. Elementy komediowe znajdziemy nawet w ponurej opowieści o Leonie. Jednak pod płaszczykiem często niewybrednych żartów kryje się raz większa, raz mniejsza głębia.
Absurdy przedstawione w „Niezwykłych przygodach Adeli Blanc-Sec”, mogą przesłonić dobrą choć przerysowaną do granic karykatury charakterystykę postaci i mechanizmów społecznych.
Mamy tu statecznego urzędnika państwowego nie stroniącego od kabaretów i artystek, obywatela oddającego mocz pod cokołem pozłacanego pomnika Św. Joanny d’Arc, zakochanego młodzieńca, który nie ma szans u pewnej pani, więc bierze sobie jej siostrę; a, co mu tam? Mamy powszechnie występujące zjawisko przekazywania odpowiedzialności podwładnym i zlecania im zadań, z którymi nie sposób sobie poradzić.
Film jest jednak jakby porwany brak mu spójności, składa się z osobnych historyjek. Reżyser o mały włos kompletnie go nie zbessonił. Wywinął się jak zwykle, a to mumiami błąkającymi się po Luwrze i okolicach niczym zagraniczne wycieczki, a to przewrażliwionym pterodaktylem atakującym policjanta, który bezczelnie pożera jajko.
Generalnie film jest tylko z pozoru pozbawiony sensu i prymitywny. Po dokładniejszym przyjrzeniu się można dojść do wniosku, że jest jest zupełnie inaczej i co najważniejsze bawi.