Nie ukrywam, że na film zdecydowałem się dla Schruta, żeby zobaczyć jak Dwihgt daje sobie radę po latach. Nie spodziewałem się fajerwerków, ot, pewnie jakieś zgrabne filmidło o dylematach moralnych: czy wyciągnąć ochroniarza z dziury czy nie.
Ale to tylko pozory. Cała historia szybko wchodzi na zupełnie inne tory i w prostej opowiastce psychologicznej pojawiają się dragi, kasa, przemoc, morderstwa i broń. Do tego beznadzieja życia codziennego i trudne wybory, a z każdą chwilą atmosfera robi się coraz gęściejsza. I żaden wybór nie jest dobry.
Chciałbym medal wręczyć Wilsonowi, ale jednak szczególne uznanie należy się Whiteheadowi w roli starszego brata. Uuuuu, rola psychopatycznego i mściwego, a jednocześnie zagubionego nastolatka którego dorosłość za wcześnie dopadła - naprawdę robi wrażenie. I ta sytuacja która go po prostu go przerasta... A sam Wilson - on chyba jest idealny do ról osób nie do końca stabilnych psychicznie :)
Parę naciąganych miejsc, no i chyba film zasłużył na lepszą końcówkę. Ale jak dla mnie bardzo pozytywne zaskoczenie.