Na "Chicago" człowiek rozszerzał głęboko paszczę i chłonął każdy dźwięk, ruch, kostium, słowo, światło. Tam każdy szczegół był dopracowany, przećwiczony i w rezultacie powstał rewelacyjny musical. Nawet R. Gere (którego nie znoszę)nie zwiódł.
"Nine" mnie zwiódł. I nie o to chodzi, że powinien być taki sam jak poprzednie dzieło muzyczne Marshalla, bo to bez sensu. Powinien być zrealizowany z równym rozmachem, energią, pasją, koncepcją. Z polotem, który sprawi, że widz będzie się dobrze bawił, zachwycał choreografią, strojami, ciekawymi aranżacjami muzycznymi. A po powrocie do domu uruchomi komputer i na youtubie będzie szukał usłyszanych w kinie piosenek z musicalu, nucił je cichutko jeszcze długo, aż zakupi ścieżkę dźwiękową. Na tym polega magia kina i magia muzyki.
Ja jej w tym filmie nie dostrzegłam.
(Brawa dla Marion Cotillard- była najlepsza, o dziwo Kate Hudson- również,P. Cruz nie zwiodła, także J. Dench, ale Kidman była zbędna, papierowa i przeźroczysta - powinna strzec się skalpela!, Day-LEwis- aktor świetny, tylko rola nijaka- kto lubi ciepłe kluchy w kinie?!)
Na własną odpowiedzialność.