6,0 47 tys. ocen
6,0 10 1 47320
5,2 25 krytyków
Nine - Dziewięć
powrót do forum filmu Nine - Dziewięć

Do fanów musicali zaliczyć się nie mogę. Ale do przeciwników również nie należę. Dla mnie film musi mieć fabułę, nie wyobrażam sobie siedzieć w fotelu kinowym i oglądać samych wygibasów na scenie, bo nie do cyrku się wybieram, ale na seans filmowy. Od musicalu oczekuję ciekawie opowiedzianej historii, dobrej gry aktorskiej i oczywiście ciekawych piosenek.
Dlaczego wybrałam się na "Nine"? Bo na plakacie filmowym zobaczyłam całą listę oskarowych aktorów. W pierwszej chwili myślałam, że to jakiś plebiscyt na tego "naj", ale okazało się, że jednemu człowiekowi udało się zgromadzić na planie śmietankę Hollywood. Człowiek o nazwisku Marshall postanowił zgromadzić najlepszych z najlepszych łącząc 3 pokolenia w jednym filmie. Nazwiska Day-Lewis, Kidman, Cruz, Dench i Loren były mi znane. Ale Cotillard, Hudson i Fergie zobaczyłam po raz pierwszy... Warto było poświęcić im te 2 godziny? O tym za chwilę.

Zasiadłam wygodnie w fotelu i oczom ukazała się pierwsza scena filmu. Piosenka Day-Lewisa, utwór Cruz... Na pewno nie na takie piosenki czekałam. Aktorzy nie muszą opowiadać mi tego co widzę na ekranie. To nie są komentatorzy sportowi, którzy mają wymieniać nazwiska gwiazd znajdujących się na boisku. Trochę wiary w widza panie Marshall... Nie trzeba nam wszystkiego wyłożyć na tacy.
I wreszcie rozmowa telefoniczna Guida z żoną. Piękna, kobieca i smutna postać ukazała się na ekranie. Ja zawsze miałam sentyment do pluszowych miśków które miały smutne oczy.. Wydawały się zasmucone, a nawet skrzywdzone. Oczy maskotki wiele potrafią powiedzieć - i tego samego oczekuję od aktora. Żeby jego oczy były narzędziem pracy. Niewiele jest według mnie aktorek, które potrafią samym spojrzeniem przekazać tyle co nieznana mi dotychczas Cotillard. To było coś pięknego, spojrzeć i dowiedzieć się przez ten moment więcej niż Cruz potrafiła wybełkotać podczas swojego występu na linach.
Od tej chwili wiedziałam na co czekam. Na każdą kolejną scenę z udziałem tej młodej, utalentowanej francuzki. Niedługo musiałam czekać. Spotkanie twórców filmu przy stole. W sali pojawia się Luisa. Taniec z mężem i nareszcie piosenka "My husband makes movies". Coś cudownego. I tak naprawdę cały film wypełniła mi COtillard.
Ale co z pozostałymi gwiazdami? Zupełnie nie istniały. W tym filmie była tylko jedna gwiazda rozświetlająca całe sklepienie. Przez te 120 minut takie słowa jak Kidman, Cruz czy Loren nie miały przypisanych żadnych znaczeń. Puste słowa. Nikt nie był w stanie jej dorównać. Co tu dużo mówić.. Loren snuła się na ekranie z kąta w kąt. Trudno powiedzieć, aby jej twarz wyrażała cierpienie, kiedy mały Gudio dostawał baty.. Nawet wtedy miałam wrażenie, że aktorka ma zwyczajną poważną twarz, żadnego cierpienia, bólu... Kidman, której głos bardzo lubię spełniła swoje zadanie.. Zaśpiewała, utrzymując swój wysoki poziom, poniżej którego pewnym aktorom nie wypada schodzić. Ale gry aktorskiej to tam było niewiele... I nie wydaje mi się aby to była wina samej aktorki, ale zbyt krótkiego czasu jaki miała na zarysowanie nam postaci. Co do docenionej nominacją do Globa Cruz to nie mam zbyt wiele do powiedzenia. Nie przekonała mnie jako seksowna kochanka. Kiedy mówiła, że kocha Guida nadal jej nie wierzyłam. Dopiero moment "zdradzonej, oszukanej, opuszczonej" kobiety wypadł wiarygodnie, ale to za mało, aby mnie przekonać do siebie. Rola była krótka, więc odegranie tylko jej części na 100% swoich możliwości to niewiele. Kto jeszcze? Kate Hudson? Przed kilkunastoma godzinami jej nie znałam, i nadal nie mam o niej nic do powiedzenia. Piosenka wpada w ucho, ale to jedna z tych, którymi nic aktor nie wyraża.. Gdzie były emocje? Jakaś głębia? Nie znalazłam, może zbyt daleko szukałam.. Fergie? Nie można o niej nic powiedzieć, bo dali jej może z 5 minut na ekranie i to większość z tego czasu musiała dzielić z grupą 30 tancerek. Szkoda, bo głos całkiem przyjemny dla ucha. I na koniec zostawiłam sobie Dench. Trudno mi ocenić jej występ. Jej piosenka była dla mnie jedną z gorszych... Bo nie wnosiła nic nowego, nie mówiła o emocjach, o przeżyciach bohatera.. Taka ot żeby Dench też mogła coś zaśpiewać.. Ale poza tym utworem, jako jedna z postaci framatu wypadła bardzo wiarygodnie. I to dla mnie druga z postaci kobiecych godna uwagi podczas seansu.
A Day-Lewis? Jego rozterki zagrane ciekawie i wiarygodnie. Widz zauważa ból mężczyzny i jego samotność mimo tego, że otacza go tak wiele kobiet. Bardzo pasował do Cotillard w tej roli, dobrze się uzupełniali na ekranie.

Jednak największym zarzutem widzów jest rzekomy brak scenariusza. Z tym się akurat nie zgodzę. Widzimy mężczyznę, który pogubił się w swoim życiu. Dla mnie to przede wszystkim film o relacjach międzyludzkich, o tym jak łatwo zejść z właściwej drogi i jak trudno na nią wrócić. Zawód reżysera jest tylko przykrywką, tak naprawdę nie ma znaczenia czy to filmowiec, który tworzy film czy piekarz piekący tort. Moim zdaniem znaczenie ma sfera uczuć, emocji...
Jednak trzeba zauważyć, że to dobry scenariusz na dramat. Czy na musical tego już nie wiem. Bo potwornie drażniły mnie momenty, w których aktorzy śpiewali. Z tego względu, że reżyser wyraźnie nie miał pomysłu na to co zrobić z bohaterami podczas śpiewu. To skakanie Guida po scenerii i chodzenie Kidman wokół fontanny. No dajcie spokój...

Teraz w skrócie.
- Akrorzy: Cotillard, daleko za nią Day-Lewis i to tak naprawdę koniec obsady w tym filmie..
- Świetne widoki (ostatnia rozmowa Dench i Lewisa..)
- Fantastyczne ujęcia kamery, tego nie można wyrazić słowami.. Nawet nie wiem jak to określić, ale uwielbiałam patrzeć na ekran - coś zjawiskowego.
- Cudowne czarno-białe ujęcia wspomnień...
- Świetna charakteryzacja (pokazanie Cotillard i Fergie przed laty)
- Zakończenie podniosło jeszcze ocenę filmu, to wplecenie przygotowań do poszczególnych scen w ostatnią scenę.
- I film nie został wcale zakończony happy endem jak to ktoś na tym forum wspomniał. Pojawienie się Luisy to tylko pojawienie się Luisy, możemy dopowiedzieć sobie zakończenie w wersji happy-end, ale wcale nie musimy.

Na minus zaliczam:
- Przerysowane postaci, rozumiem, że trudno pokazać w tak krótkim czasie tylu bohaterów w sposób zadowalający widza, ale wydaje mi się, że reżyser nie docenił swojego odbiorcy i podał mu zbyt wiele na tacy. Poza zakończeniem.
- Te snucie się postaci po scenie podczas wykonywania utworów. Tylko piosenki Dench, Cruz i Cotillard miały jakiś pomysł na ruchy/taniec/itd.

Dobry dramat. Ale czy musical?