Ilekroć słyszę, że młoda para wybrała sobie ten utwór na wesele, jako ilustracja "pierwszego tańca", 
krew się we mnie burzy. Zawsze wtedy widzę nieszczęśliwą minę Barbary, która, wg. swego 
uznania, "utknęła" w związku z dobrym, ale niekochanym przez siebie Niechcicem, wciąż pielęgnując 
w pamięci idealny obraz kochanka z lat młodości. 
Małżeństwo Barbary nie było tak naprawdę szczęśliwe. 
No, ale przynajlniej nie słyszymy o gościach spiewających coś fałszywie i złotym krążku wciskanym 
siłą na rękę... To juz postęp.
Oj, prawda, prawda. Wystarczy ładna melodia i już ludziska nie zwracają uwagi na słowa. a weź im powiedz, to zaczynaj a tłumaczyć, ze nigdy się nie wsłuchiwali a piosenka/ utwór piękny i na wesele jest jak znalazł.
Pozwolę sobie się nie zgodzić. Małżeństwo Barbary było bardzo szczęśliwe. Być może nie od początku. Ale bohaterka z podlotka, które idealizowało miłość i życie, stała się przez lata dojrzałą, rozsądną, wspaniałą kobietą, która umiała docenić miłość męża. Nie znam wspanialszej historii, która pokazywałaby lepiej na czym polega dojrzała miłość, małżeństwo, wspólne życie. Wbrew pozorom jest to najlepsza opowieść miłosna wszech czasów dla mnie. Pokazuje, że dwoje ludzi tak naprawdę łączyć powinna przyjaźń, zaufanie, możliwość polegania na sobie w każdej sytuacji. Że to wszystko składa się na miłość, nie chemia i motyle w brzuchu.
Realia, wszystko się zgadza, pięknie ubrałaś to w słowa. Na motylach w brzuchu daleko się nie pofrunie.
Dziękuję. Miło wiedzieć, że są ludzie, którzy wierzą tak jak ja, że życie to to, co tu i teraz a nie mżonki.
Ten konkretnie utwór ilustrował zawsze wspomnienia Barbary, wspomnienia utraconej, romantycznej miłości. Sam fakt, że wracała we wspomnieniach do sceny nad jeziorem, że wyobrażała sobie jak ukochany wraca po nia i porywa z domu Niechcica jest znamienny. Nawet jesli przyjmiemy, że Barbara w sumie "nieźle trafiła" z dobrym Bogumiłem, przez całe zycie czuła się niespełniona i w sumie nie była szczęśliwa. Barbara była "ofiarą" romantycznych uniesień powstańczych, projektowała sobie inne życie, ciekawsze, pełniejsze. 
Nawet jeżeli przyjmiemy, że z praktycznego puntku widzenia powinna być szczęśliwa, to pamiętajmy, ze ona akurat praktyczna w zyciu nie była. 
 
Czy to małżeństwo było szczęśliwe? To troche bardziej skomplikowane. Przecież opuściła w końcu Bogumiła, przeniosła się do miasta. Barbara była rozczarowana i to rozczarowanie zostało. Choćby początek filmu: zapomniałam o fotografii Bogumiła, nawet teraz o nim zapomniałam... 
No widzisz a ja właśnie chciałam tak to widzieć, że umiała odróżnić prawdziwe życie od swoich fantazji. Wiadomo, że zawsze nam się wydaje, że niespełniona miłość, to ta największa i nigdy nie dorówna tej codziennej, przepełnionej rutyną i obowiązkami. A to ta nudna i codzienna to ta prawdziwa, bo jest przy nas każdego dnia i każdej nocy. I zawsze chciałam wierzyć, że Barbara też o tym wiedziała, że mimo wszystko nie przegapiła prawdziwego życia, przysłaniając go marzeniami.
No tak, tylko że nasze chęci nie zawsze idą w parze z rzeczywistością. NiD to NIE JEST kolejna opowieść o wielkiej miłości, typu "kiedys się myliła ale szybko jej przeszło". To raczej studium kobiety niespełnionej, kobiety ambitnej, którą los, czasy, sytuacja życiowa, konwenanse wmanewrowały w związek małżeński. Dlatego jesteśmy z Barbarą praktycznie do końca - aby zobaczyć, ze z biegiem lat, mimo upływających nocy i dni, niewiele się w tej materii zmienia i życie przepływa bohaterce przez palce, nie przynosząc spełnienia.