Delikatnie mówiąc, dziwny film. Zauważyłam że to co mnie w nim podświadomie irytuje to niemożność jasnego odniesienia się do głównych postaci, przypisania im mojej sympatii lub antypatii. Oglądając go, cały czas czułam jakbym miała pinezkę w bucie - co chwila trzeba było zmieniać pozycję, punkt widzenia na oboje bohaterów. To nie znaczy że film mi się nie podobał. Mieszanka uczuć jest po prostu wybuchowa - od grozy i strachu do pasji, namiętności i autentycznej czułości i oddania. Film jest derewująco niejednoznaczny, ale w tym leży jego wartość. Przynajmniej co do jednego nie ma wątpliwości - Charlotte Rampling i Dirk Bogarde grają koncertowo, a "chemia" miedzy nimi przyprawia o ciarki na plecach.