PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=622318}
5,6 104 tys. ocen
5,6 10 1 103918
4,8 46 krytyków
Noe: Wybrany przez Boga
powrót do forum filmu Noe: Wybrany przez Boga

No cóż ...

ocenił(a) film na 6

Nie wiem, na jaki rodzaj kina ma „ciśnienie” Pan Aronofsky. Po obejrzeniu „Requiem for a dream” nie spodziewałam się obrazu specjalnie lekkiego, z pogranicza normalności owszem, miałam natomiast nadzieję, że nie zlasuje mi mózgu tak jak ww tytuł. W "Noah" nie rozczarowała mnie muzyka: brzmienie mocne i dosadnie uzupełniające napięcie w poszczególnym fragmentach filmu; niepokoi, intryguje. Zaletą obrazu jest również to, że wiele elementów historii Noego pokrywa się z zapisami z Biblii. Ale z żalem muszę przyznać, że to wszystko (co według mnie) film ma na swoją obronę.

Nie przeszkadza mi fakt, że w obrazie jest tyle przemocy (np. w tym momencie, gdzie Noe udaje się do miasta), uważam nawet, że przedstawienie tak pierwotnych instynktów ludzkich na tle opowiadanej historii jest wytłumaczalne; nie przeszkadza niezrozumiałe pojawienie się kamiennych stworów (poczułam oddech fantastycznej trylogii Tolkiena) i słabe zespolenie obrazu komputerowego z resztą obrazu; nie przeszkadza mi wreszcie (z religijnego punktu widzenia) posłużenie się historią biblijną do stworzenia takiej koncepcji filmu, bo świadomie spodziewałam się raczej adaptacji starotestamentowej historii Noego, aniżeli filmu o treściach religijnych. Zastanawiam sie raczej, co miał na celu reżyser ukazując Noah w tak mrocznej konwencji (bo nie oszukujmy się, to jest mroczny film, szczególnie od momentu wejścia na arkę). I to niedomówienie nt posłannictwa Noah: niewiele przekonujących treści na ten temat było.

Russel Crowe przedstawił swą grą całą znaną mi paletę swoich możliwości – od czułego i pełnego ciepła męża i ojca w początkowych scenach (jego bohaterowie zresztą bardzo często kreowani są na ten przyjemny dla damskiego oka model, dla przykładu podając Człowieka ringu, Next three Days, Robin Hooda), po pełnego zawiści i determinacji bezwzględnego posłańca (jakiego Boga, że tyle tu nienawiści?) w drugiej połowie filmu (cechy obserwowane u bohaterów w takich filmach jak np. L.A. Confidential, Gladiator, Władza). Niestety jednak, nie zaskoczył mnie. Jest moim ścisłym numerem 1: uwielbiam barwę jego głosu i australijski akcent; urodę, której magnetyzm polega na „tym czymś”; uwielbiam jego mimikę twarzy, kiedy niewerbalnie przekazuje (mnie, widzowi) szereg różnorodnych emocji (mistrzostwem jest dla mnie dialog z Cate Blanchett w Robin Hoodzie, kiedy lady Marion obserwuje śpiącego przy palenisku Robina) . Tylko w kreacji Noego był raczej „właściwy”, niż powalający (co potwierdza trochę rozmowa Noah z Ilą już na nowej ziemi - Noah według Darrena Aronofskyego był wybrany przez Boga nie ze względu na swą prawość, ale skutecznosć w działaniu; to jest właśnie "specyfika" bohaterów Russela Crowe). Jennifer Connelly jest odpowiednia (tylko w scenie kłótni o uratowanie dziecka Sema i Ili wyrywają się jej w końcu emocje), Emma Watson w ogóle do mnie nie trafia (chociaż przyznaję, od momentu walki o przeżycie dzieci gra interesująco), a Ray Winstone w scenie przemowy do swego ludu jest „płaski”. Delicją jest obecność i gra aktorska Anthonego Hopkinsa, ale niestety nie podobają mi się jego „czary – mary” w stosunku do Ili i następujące później impulsywne zbliżenie dwojga młodych kochanków. Nieprzekonujące to jakieś dla mnie jest. Podoba mi się za to kreacja Logana Lermana (Cham), którego konfrontacja z rozczarowaniem wobec ojca wisi w powietrzu i widz czuje gdzieś pod skórą, że nie będzie happy endu.

„Noe” był długo wyczekiwanym przeze mnie obrazem. Niestety całość wrażeń, jakie mam po obejrzeniu tego filmu sprowadza się do oczekiwań na kolejną wielką role Russela (na miarę Pięknego umysłu lub Człowieka ringu właśnie).