O filmach wolę pisać pozytywnie, ale w tym przypadku nie jest to, niestety, możliwe. "Noe:
Wybrany przez Boga" to jedno z moich większych rozczarowań ostatnich miesięcy, jeśli nie lat.
Zawiódł mnie zarówno film, jak też jego twórcy, a także sama zasada wyboru filmu, oparta na
spojrzeniu w pierwszej kolejności na nazwisko reżysera i odtwórców głównych ról. W tym
przypadku zasada ta zawiodła całkowicie. Ale po kolei. Gdy dowiedziałem się, że powstaje
filmowa opowieść o losach biblijnego Noego, nie byłem przesadnie zainteresowany. Lubię
mitologię grecką i rzymską, ale znacznie mniej tą stworzoną przez semickich pasterzy. Gdy
jednak dowiedziałem się, kto ma to dzieło reżyserować, zmieniłem nastawienie. W końcu Darren
Aronofsky to reżyser "Requiem dla snu" i "Czarnego łabędzia". A gdy na planie u takiego reżysera
pojawiają się Russell Crowe i Anthony Hopkins, nie może być źle. Otóż niekoniecznie.
Kiedyś nazwisko wybitnego reżysera czy aktora rzecywiście gwarantowało jakiś poziom filmu.
Obecnie jest to kryterium więcej niż zawodne. Gdy studio filmowe dysponuje dużym budżetem,
wynajmuje dowolnego reżysera i aktorów - niezależnie od tego, czy przygotowuje ambitny dramat,
czy efekciarską ekranizacja komiksu lub gry komputerowej. Dziś chyba nikt już nie odmawia
("wszyscy artyści to prostytutki"?). Nie odmówili też Aronofsky ani Crowe, chociaż zapewne
wiedzieli, w co się pakują.
"Noe" jest filmem inspirowanym biblijna opowieścią, ale wygląda, jakby był ekranizacją jakiegoś
nieudanego komiksu. Producenci najwyraźniej nie wierzyli w siłę samej opowieści, dlatego
postanowili ją na siłę "uatrakcyjnić". W rezultacie powstał film, który zapewne spodoba się fanom
transformersów i ironmanów, ale raczej nikomu innemu, gdyż należy do "bieżącej produkcji"
tworzonej przede wszystkim na potrzeby efektownej prezentacji w 3D. Skutkiem ubocznym takiej
metody jest efekciarstwo, kiczowatość, brak prawdopodobieństwa. Wystarczy powiedzieć, że Noe
znajduje "podwykonawców" swojej arki w postaci pokracznych, kamiennych potworków
kilkumetrowej wysokości, a szturm kanibali na arkę odpiera z mieczem w dłoni, walcząc ze
sprawnością gladiatora. Przy tym 150-metrowa arka bez problemu mieści stada zwierząt
sięgające po horyzont, a woda leje się nie tylko z nieba, ale też strzela z ziemi jak z urwanych
hydrantów. Naciąganych, wątpliwych czy po prostu głupich pomysłów scenarzystów można by
wymianić jeszcze sporo.
Zawiodło też aktorstwo. Russell Crowe to solidna firma, ale w tym kontekście porusza się na
granicy autoparodii. Podstarzała i modnie wychudzona Jenniffer Connelly podobała mi się mniej,
niż w jakimkolwiek innym filmie z jej udziałem. A scena kłótni, w której przez kilka minut
przeraźliwie krzyczy, zniechęciła mnie do reszty. Zaraz potem krzyczała Emma Watson – dla mnie
aktorskie nieporozumienie. Emma to mały, chudy szczurek bez charyzmy, taka brzydsza wersja
Natalie Portman. Trafiła do obsady zapewne na takiej samej zasadzie, na jakiej teatry angażują
do spektakli gwiazdy z telewizyjnych seriali: dla większej publiczności, dla wyższych zysków.
Podsumowując: Paramount Pictures zrobił skok na kasę, w czym pomogli mu artyści, o jakich
śpiewał Kazik. Wstyd.
Zapraszam do odwiedzenia mego bloga, gdzie piszę o lepszych filmach niż ten:
http://nowerekomendacje.blogspot.com/
Z tego co wiem, to ten film był właśnie na podstawie komiksu, a nie opowieści stricte biblijnej. Dlatego z Noe z Biblii ma on niewiele wspólnego.
Sam film też nie za bardzo przypadł mi do gustu. Tak jak Ty spodziewałam się czegoś lepszego po reżyserze "Pi" i "Czarnego łabędzia". Ot dużo efektów i tyle. Aktorsko w sumie było dobrze, ale to za mało by ten film uratować.
To nie jest wizja producentów/studia tylko samego Aronofsky'ego. Ile razy można to powtarzać... Nikt mu tego projektu w łapy nie wpychał, to on jest jego autorem i wszystko co widziałeś w filmie to pomysły Aronofsky'ego.
dodajac, ze autorem komiksu, na ktorym jest luzno oparty film, jest miedzy innymi sam Aronofski ;)
To nie do końca tak. Wszyscy mylą pewne sprawy. Film nie jest na podstawie komiksu, tylko na podstawie scenariusza, który Aronofsky napisał kilka lat temu. Sam komiks to "efekt uboczny". On również powstał na podstawie scenariusza Aronofsky'ego, ale tylko dlatego że reżyser nie mógł zebrać funduszy na realizację filmu. Podobny zabieg Aronofsky zastosował przy "Źródle". Też nie mógł znaleźć sponsorów na film, to zaprezentował scenariusz w formie komiksu, który zachęcił producentów.
Jeśli to prawda, to jest gorzej niż myślałem. W sumie moje przydługie wywody dobrze streszcza tytuł recenzji z IMDb: "Mad Max meets Water World meets Transformers".
Nie wiem czemu jest gorzej niż myślałeś. Aronofsky chciał zaprezentować wizję na potop i Noego po swojemu, to tak zrobił...
Filmu jeszcze nie widziałam,ale już sam zwiastun nie jest ciekawy i pokazuje czego się można spodziewać. Ale obejrzeć muszę , chociażby z czystej ciekawości.
Nie zgadzają się w tej wypowiedzi pewne fakty. To nie było tak, że studio wynajęło Aronofsky'ego, bo chciało zrobić skok na kasę biblijnym blockbusterem. To Aronofsky od 14 lat usiłował przekonać wszystkich możliwych producentów do sfinansowania tego filmu, który jest jego projektem - marzeniem, jak "Wkraczając w pustkę" było dla Gaspara Noe, a "A I: Sztuczna Inteligencja" przez wiele lat dla Kubricka. Idea tej fabuły zaszczepiła się w głowie Darrena gdy miał 13 lat i napisał wiersz o Noem. Nie mogłem się powstrzymać, ale straszliwie mnie już irytuje to powszechne powtarzanie tego banalnego sloganu, że cokolwiek nie powstanie, jest "skokiem na kasę".
Sorry za "banalny slogan", postaram się na przyszłość używać sloganów niebanalnych (o ile takie istnieją). Jeśli nawet intencje Aronofsk'yego były "czyste", to skąd wiesz, że tak samo było w przypadku decydentów z Paramountu? Dali 125 milionów reżyserowi, żeby mógł się realizować i być szczęśliwy? Czy żeby zarobić?
Pisałem nie tylko o Aronofsky'm, ale o całym, niepokojącym (czy tylko mnie?) zjawisku - w mojej wypowiedzi najistotniejszy jest dla mnie ten fragment: "Kiedyś nazwisko wybitnego reżysera czy aktora rzeczywiście gwarantowało jakiś poziom filmu. Obecnie jest to kryterium więcej niż zawodne. Gdy studio filmowe dysponuje dużym budżetem, wynajmuje dowolnego reżysera i aktorów - niezależnie od tego, czy przygotowuje ambitny dramat, czy efekciarską ekranizacja komiksu lub gry komputerowej. Dziś chyba nikt już nie odmawia". Prawda czy nieprawda? I pal licho leciwych aktorów, którzy w durnych komediach odcinają kupony od dawnych dokonań (np. De Niro). Gorzej, jeżeli aktorzy z samego topu, którym daleko do emerytury (np. Scarlett Johansson) bez wahania przywdziewają lateksowe kostiumy, by w filmach z dubbingiem ratować świat serią celnych kopnięć. To właśnie zjawisko nazywam "skokiem na kasę".
Przed chwilą obejrzałem w TVN wywiad z Hopkinsem. "Noego" nazywa filmem "potężnym" i "wielkim epickim dziełem". Wychwala też reżysera i całą obsadę. A więc wszystko już jasne: Hopkins nie przyjął tylko dla kasy roli Matuzalema w jakiejś infantylnej, przeładowanej efektami bajeczce, tylko ukoronował swoją karierę wybitną rolą w filmie - arcydziele (wystarczyło zapytać).
Ciekawostka. Próbowałem znaleźć w sieci jakieś fotki tych kamiennych maszkaronów, które - bądź co bądź - zbudowały Noemu arkę i dzielnie jej broniły. Otóż takich kadrów z filmu brak. Domyślam sie dlaczego. Ci giganci po prostu kompromitują film, zrównując wielką opowieść biblijną z widowiskami dla dzieciarni, takimi jak transformersy i inne godzille. A już podłym podstępem jest nieumieszczenie "watchersów" w zwiastunach. Gdyby się tam pojawili, wiedziałbym co się święci i na pewno bym do kina nie poszedł. Tak jak zapewne wielu innych widzów, o czy producenci doskonale wiedzieli.
jestem osobom wierząca ale wiele sytuacji w biblii jest takich co fizjologom się nie sniło
a tak samo w biblii nie ma nic o dinozaurach a są znajdywane kości http://www.gotquestions.org/Polski/dinozaury-Biblia.html
a czemu u no ego nie mogły być kamienne stworki przecież ludzie próbowali się dostać do arki coś je powsztrzymało
nie można wykluczyć