"Nosferatu w Wenecji" czyli nieformalna kontynuacja remake'u Herzoga, ergo przedostatnia rola Klausa Kinskiego, próbującego pod koniec życia poszaleć jeszcze na scenie i wykrzesać coś z siebie. Tu się to nawet jeszcze udaje w porównaniu do ostatniego, wątpliwej jakości "dzieła" o Paganinim. Przede wszystkim dlatego, że wampiryczna opowieść przypomina film i zadbano tu przynajmniej o takie podstawy jak zdjęcia, montaż czy udźwiękowienie. Ba, nawet aktorów tu mamy, bo jest i Donald Pleasance i Christopher Plummer, więc jakikolwiek nie byłby poziom "Nosferatu Wenecji", to od technicznej strony jest zapewnione przyzwoite minimum. Trochę gorzej ze scenariuszem - fabuła rozłazi się odkąd na ekranie pojawia się główny bohater (no cóż...), jednak koniec końców ma to wszystko ręce i nogi i mozna nawet pokusić się o wyróżnienie linii fabularnej. Wprawdzie Kinski nie mógł i tu odmówić sobie erotyki, ale na szczęście została ona zobrazowana tu bez obciachu. Po podkładce w postaci "Paganiniego" obraz ten ogląda się naprawdę przyjemnie, nawet biorąc pod uwagę ułomności scenariusza. Wykreowany został całkiem chłodny (że się tak wyrażę) klimat dzieła, być może wyróżniający się spośród ówczesnych włoskich produkcji "drugiego obiegu".