Film próbuje przekonać odbiorcę, że związki otwarte nie działają, ponieważ pijany mężczyzna próbował coś powiedzieć swojej dziewczynie o 3 w nocy, ale nie mógł, bo ona spała.
Tak, ten film jest tak idiotyczny.
Film to mieszanka "Bóg nie umarł" i "The Room". Od pierwszego wziął ideologiczną potworność. Związki otwarte to bardzo ciekawy temat, ale film nie zadaje żadnych pytań, tylko dyktuje nam gotowe odpowiedzi. W wykonaniu przypomina słynny "The Room". Film próbuje powiedzieć za wszelką cenę, że związki otwarte nie działają, a robi to poprzez włożenie w swoich bohaterów bardzo poważnych problemów emocjonalnych nie mających nic wspólnego z "otwartością" ich związku, związek się rozpada a my otrzymujemy informacje, że to nie przez problemy bohaterów tylko przez charakter związku. Aha, ok.
Najlepsze, że sam nie jestem za związkami otwartymi, ale ten film w żaden sposób nie utwierdził mnie w swoim przekonaniu, jedynie zażenował swoją nieudolną narracją i rozwiązaniami scenariuszowymi stworzonymi wziętymi z kosmosu tylko po to, żeby pokazać jak taki związek jest "be".
Mógłbym rozłożyć ten film na części pierwsze i powiedzieć konkretnie jakie scenariuszowe absurdy się tam pojawiają, ale to byłoby ogromnie spoilerowe oraz trochę męczące, gdyby ktoś jednak bardzo chciał, proszę krzyczeć.