Ten film nie należy do tych najlepszych w dorobku Fulciego, ale nie można powiedzieć, że jest słaby. Dla mnie jest to niezły horror ze świetnym, brudnym klimatem Nowego Jorku. Może się podobać to, jak przedstawiono Wielkie Jabłko nocą. Ale najbardziej podobać się powinny ataki mordercy, które nieraz są wymyślne i za każdym razem krwawe i brutalne. Nadaje to temu filmowi specyficznego nastroju, który znajdziemy tylko i wyłącznie we włoskich horrorach z tamtych właśnie lat. Sceny morderstw, choć czasem przesadzone i z wyolbrzymionymi efektami pozwalają skutecznie przykuć uwagę widza. Fulci skutecznie bawi się z nami w "odgadnij mordercę" i raczej trudno jest podać właściwy typ. Podrzuca nam różne tropy, ale później je gubi tak, że w końcu otrzymujemy kilku podejrzanych o krwawe zabójstwa. To w emocjonującym zakończeniu wszystko się rozstrzyga. Choć ostatecznie wydaje się, że rozwiązanie całej tej zagadki jest trochę naiwne i postać mordercy trochę wątpliwa, to jednak włoskie horrory bardzo często opierały się na bardzo kuriozalnych rozwiązaniach fabularnych... Niestety gra aktorska nie porywa, dialogi są często idiotyczne, a postaci w ogóle nie zapadają w pamięć. Z kolei ścieżka dźwiękowa stanowi czasem ciekawy kontrast, a czasem po prostu dobre tło pod to, co widzimy na ekranie. Ale fakt faktem... jak na Fulciego to mogło być lepiej. Moja ocena: 6/10.