Heh, z takim tytułem od razu wiadomo czego można się spodziewać... Ale nie uprzedzajmy ;) 
 
Myślę, że przyda się mały wstęp. A to dlatego, że "The New York Ripper" należy do nieco enigmatycznego podgatunku filmowego znanego jako "giallo". Czym jest giallo? W ogromnym skrócie to gatunek, który łączy w sobie zagadkę kryminalną z krwawym (przeważnie) horrorem. To oczywiście ogromny skrót myślowy ale dający już mniej więcej jakiś obraz tego z czym mamy do czynienia. Aha, giallo jest tak samo włoskie jak pizza i lasagna :D A nazwa oznacza dosłownie "żółty" a wzięła się od żółtych okładek książkowych kryminałów popularnych we Włoszech gdy gatunek ten przeżywał lata swojej świetności. 
No dobra, dość przynudzania, to nie wykład z filmoznawstwa :D 
 
Zerknijmy na fabułę. W Nowym Jorku zaczynają ginąć młode kobiety. Tajemniczy zabójca nie przebiera w środkach i jest niezwykle brutalny. Rozwikłania zagadki podejmuje się zmęczony życiem porucznik Williams. Jedyny trop jaki posiada to głos sprawcy, który przypomina... kaczkę? :O No i to by było na tyle ;) Wiem, że nie brzmi to zbyt dobrze ale niezbyt odkrywcza fabuła wcale nie skazuje giallo na porażkę ;) 
Tu liczą się zaskakujące twisty, gubienie śladów i krwawe zabójstwa. I żadnej z tych rzeczy nie zabrakło. 
 
Zanim w skrócie skupię się na poszczególnych elementach wypadałoby by wspomnieć o reżyserze. Mianowicie za film odpowiada Lucio Fulci, legenda kina grozy. I chociaż Fulciego albo się kocha albo się nie trawi to jego postać za kamerą daje już pewne pojęcie czego można się spodziewać po seansie. Spójne fabuły nigdy nie były najmocniejszą stroną Lucio (choć są wyjątki), ale tym razem jest całkiem ok. Co prawda niektóre zmyłki są szyte dość grubymi nićmi ale było to raczej nieuniknione przy takiej ilości twistów. Rozwiązanie zaskakuje a akcja co i rusz wprowadza widza w błąd. Jest naprawdę ok. Co prawda kilka wątków jest zwyczajnie głupich ale zakończenie jest naprawdę satysfakcjonujące. 
 
Warto też wspomnieć, że ten film był poniekąd próbą podboju przez Włocha rynku amerykańskiego więc tym razem nie mamy do czynienia z czystym giallo. Jest to trochę taka zrzynka z amerykańskich filmów policyjnych w stylu "Brudnego Harrego" z domieszką włoszczyzny. Co w sumie momentami daje efekt oglądania filmu z gatunku eurocrime/poliziotteschi. I tu przychodzi na ratunek to z czego słyną filmy Fulciego czyli wyjątkowo dosłowne gore. Uhh, pod tym względem ten film zdecydowanie nie jest dla osób o słabych nerwach i kilka scen naprawdę potrafi zaszokować. Co oczywiście dla kogoś może być atutem lub wręcz przeciwnie ;) Z resztą przez te sceny obejrzenie filmu w wersji pełnej i nieocenzurowanej było swego czasu bardzo kłopotliwe. Na Wyspach wycięto z filmu tyle scen, że praktycznie przekształcono go w film obyczajowy :D 
 
Pod względem technicznym jest poprawnie. Aktorsko jest znośnie, zdjęcia są spoko, muzyka nie przeszkadza. Nikt raczej nie zostanie wprawiony w zachwyt pod tym względem ale tragedii też nie ma. 
 
Nie jest to najlepszy film w karierze Fulciego, nie jest to też jakiś wybitny przedstawiciel swojego gatunku (nawet Fulci ma w swoim filmografii lepsze tytuły giallo) ale mimo wszystko to całkiem porządny film. Oczywiście dla fanów tego typu produkcji.